niedziela, 29 września 2013

~Dwudziesty~


Każdego kolejnego dnia budziłam się coraz słabsza. Otuchy dodawało mi jedynie to, że codziennie widziałam przy moim łóżku Zayna. Zastanawiałam się, czy on w ogóle opuszczał moją salę. Zasypiałam, patrząc w jego uśmiech, a budziłam się, patrząc na jego zmęczoną twarz. Nie raz było tak, że po otworzeniu oczu, widziałam go nad sobą. Jego pierwsze słowa zawsze brzmiały "dzień dobry kochanie". Gdyby nie on, już dawno bym się poddała i nie miała żadnego powodu do dalszego życia. Ale nie, było inaczej. On dodawał mi otuchy. Mimo tego, że wiedziałam, że mój czas jest coraz krótszy, potrafiłam się nawet uśmiechać. Byłam silna. Musiałam być. Dla siebie, dla niego, dla Lily, dla rodziców, dla Jessie.. od jej ostatniej wizyty, pojawiała się niemal co drugi dzień. Siadała obok i opowiadała o tym, co dzieje się na zewnątrz. Kilka razy odwiedził mnie nawet Eric. Dziwiło mnie to, że potrafiłam rozmawiać z nimi jak dawniej.. zupełnie jakby nic się nie stało..
Szpital stał się moim domem. Nie opuszczałam go nawet na minutę. Wiedziałam, że nigdy więcej nie zobaczę swojego pokoju. Wiedziałam, że już nigdy nie przekroczę progu swojego domu.. To bolało. Bardzo bolało. Tego bólu nie da się nawet opisać. Byłam coraz słabsza i coraz bardziej chora. Po moich długich blond włosach nie pozostał nawet ślad. Teraz moją łysą głowę zdobiła jedynie czerwona chusta, którą dostałam od Zayna. Nie byłam w stanie nawet sama wstać z łóżka. Gdy musiałam iść na badania, czy do toalety, siadałam na wózek przy pomocy pielęgniarek lub kogoś, kto akurat mnie odwiedzał. Sama zostawałam tylko na krótkie chwile i wcale nie zdarzało się to często. Czy płakałam? Tak. I to dużo. Siadałam na swoim szpitalnym łóżku i patrzyłam przez okno, gdzie inni ludzie prowadzili swoje normalne życie. Spacerowali, jeździli do pracy, na zakupy, na imprezy.. ja już nie mogłam. Mój czas biegł coraz szybciej i zostawało go coraz mniej. Zrozumiałam, jak bardzo życie jest kruche. Kiedyś nie potrafiłam cieszyć się małymi rzeczami. Nie potrafiłam dostrzec piękna, które otaczało mnie z każdej strony. Nie potrafiłam zachwycać się pięknem natury, ani żadnym innym. Nie potrafiłam docenić tych wszystkich, małych rzeczy, które były tak bardzo dla mnie ważne.. bardzo często wspominałam ten dzień, w którym Zayn zabrał mnie na plażę. Uczucie gorącego piasku pod stopami, widok zachodzącego słońca, rozścielony koc i ta piosenka, która do tej pory nie wyszła z mojej głowy. Jej tekst znałam na pamięć. Ciągle nuciłam ją sobie pod nosem. Byłam wrakiem człowieka. Codziennie rozglądałam się po swojej sali, by dostrzec w niej coś, czego do tej pory nie odkryłam. Nie udało mi się to. Kiedyś miałam różne marzenia. Wyjechać do Hiszpanii, bawić się na imprezie z samymi sławami, kupić sobie ciuchy z najnowszych kolekcji.. a teraz? Wszystko się zmieniło. Moim największym marzeniem było to, by móc wyjść na zewnątrz, położyć się na trawie, wtulić w Zayna i przez całą noc patrzeć w gwiazdy. Teraz nawet to nie było możliwe. Chciałam zostać. Chciałam być z nim już zawsze. Chciałam żyć u jego boku. Tego też nie mogłam mieć. Nie mogłam zostać. Dopiero pod koniec swojego życia odkryłam, czym naprawdę jest szczęście. A teraz miałam po prostu je stracić.. to nie było fair. Byłam wściekła na siebie za to, że nie doceniałam życia. Za to, że się trułam i myślałam o samobójstwie. Oddałabym wszystko, by móc zostać na świecie choć jeszcze przez rok. Tymczasem został mi miesiąc.. Niecałe 30 dni. Było ciężko. Naprawdę bardzo ciężko. Widziałam zapłakane oczy rodziców, Lily i nawet Zayna. Ukrywał swoją słabość, ale przecież doskonale wiedziałam, że płakał. Nie myślcie, że jestem jakaś bez uczuć. Sama również wylewałam wiele łez. Nie chciałam umierać. Nie chciałam odchodzić. Nie chciałam zostawiać tego wszystkiego, co otrzymałam od losu. Tylko czy miałam jakiś wybór? Nie. Nie miałam żadnego. Śmierć była nieunikniona. Nie wyobrażałam sobie tego. Czy to będzie bolało? Umrę we śnie, czy na jawie? Kto będzie ostatnią osobą, którą zobaczę przed wiecznym snem? Kogo twarz będzie tą ostatnią? Te pytania nie dawały mi spokoju. Ciągle huczały w mojej głowie. Musiałam jakoś sobie z nimi radzić. Jednak z każdym dniem było to coraz trudniejsze..

Był poniedziałek. Tego dnia obudziłam się później niż zwykle. Od razu poczułam jakiś słodki zapach. Otworzyłam oczy i lekko się podniosłam. Na mojej twarzy od razu zagościł szeroki uśmiech. Cała moja sala wypełniona była kwiatami, a Zayn siedział w fotelu w kącie i czytał jakąś gazetę.
-Kiedy ty to wszystko zrobiłeś? - spytałam go z wielkim uśmiechem na ustach.
Podniósł wzrok znad gazety, odłożył ją na stolik i podszedł do mnie. Wziął mnie za rękę i ucałował ją, a później moje czoło.
-Dzień dobry kochanie - powiedział spokojnie i czule.
-Odpowiedz mi!
-Miałem bardzo dużo czasu, zważywszy na to, że spałaś ponad 12 godzin, skarbie. Kwiaciarnia jest zaraz za rogiem. Stwierdziłem, że stęskniłaś się za naturą, czyż nie?
-Jesteś niesamowity, wiesz? Kocham cię.
-Ja też cię kocham, Lizzie. Najmocniej na świecie. I nigdy nie zamierzam przestać.
-Obiecujesz? Że będziesz mnie kochał nawet jak już umrę i jak zwiążesz się z kimś innym?
-Nigdy nie przestanę cię kochać. Nigdy. Obiecuję.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się słabo.
Opadłam na poduszkę, a po chwili do sali weszła pielęgniarka, by jak zwykle podać mi kroplówkę i zastrzyk przeciwbólowy. Zayn położył się obok mnie. Doskonale wiedział, że lubiłam jego obecność. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy.
-Your hands fits in mine, like is made just for me.. - zaczął cicho śpiewać, a ja wsłuchiwałam się w jego głos jak zahipnotyzowana.
Mogłabym spędzać tak całe dnie. Wystarczał mi tylko on. Ale tego dnia tak nie było. Godzinę później, gdy właśnie zaczynałam zasypiać, drzwi do mojej sali się otworzyły i do środka weszła cała gromada moich przyjaciół. Harry, Niall, Liam, Louis, Sandy, Lily i Jessie. Rozbudziłam się w jednej chwili, a Zayn podniósł się i przywitał wszystkich po kolei. Ja też nie zostałam pominięta. Każdy z nich mocno mnie przytulił, po czym wszyscy usiedli na krzesłach i moim łóżku. Byłam słaba. Nie czułam się na siłach, żeby przyjmować gości, ale nigdy nie byłabym w stanie ich wyprosić. Nie ich. Nie było nawet takiej opcji.
-No i jak się czuje nasza mała bakteryjka? - spytał Hazz, jak zwykle się szczerząc.
-Och, wyśmienicie - odpowiedziałam - czuję, że jestem w stanie stąd wyjść i pójść na całodniowe zakupy na Oxford Street. Ktoś chętny?
-Ja zawsze - powiedziała od razu Jess - nigdy nie zapomnę tych naszych wypadów na zakupy.
-Cały dzień z głowy - zaśmiałam się.
-Wy i te wasze babskie sprawy - prychnął Louis - ja to bym poszedł na piwo.
-Już nawet nie pamiętam, jak smakuje alkohol - odpowiedziałam z udanym grymasem - zapłacę 200 funtów temu, kto przyniesie mi tu jakiekolwiek piwo.
-Kuszące, ale.. musisz zadowolić się wodą, moja droga - powiedział od razu Liam.
-To mnie nie satysfakcjonuje - jęknęłam.
-Budzi się w tobie duch szalonej imprezowiczki? - spytała Lily.
-Tak, zdecydowanie!
Wszyscy się zaśmiali, a ja ukradkiem spojrzałam na moją kuzynkę. Była pomalowana, ale nawet z makijażem było widać jej zaczerwienione oczy, spuchnięte wargi i zapadnięte policzki. Mój widok wiele ją kosztował. Coś ściskało mnie w sercu na myśl, że ona cierpi i to z mojego powodu.
-Wy wszyscy musicie mi coś obiecać - powiedziałam stanowczo.
-Co takiego? - spytał Niall.
-Że po moim pogrzebie pójdziecie do jakiegokolwiek baru i najebiecie się i za siebie, i za mnie. Mogę na was liczyć?
-Na to mamy jeszcze czas - powiedział Zayn, ściskając moją dłoń.
-Obiecajcie mi to - zażądałam.
-Okey, w porządku, obiecujemy - powiedział Louis - możesz być pewna, że tego dnia, to raczej do domu nie wrócimy. Zadowolona?
-Jak nigdy - zaśmiałam się.
Z nimi czas leciał mi jakoś szybciej. Rozmawialiśmy na dosłownie każdy temat. Nie czułam nawet tak wielkiego zmęczenia. Mogłabym spędzać tak całe dnie. Dopiero niedawno zrozumiałam, jak wielką wagę ma przyjaźń i jak bardzo jej potrzebowałam. Spędziłam z nimi dosłownie cały dzień. Nie opuścili szpitala nawet wtedy, gdy lekarz wyprosił ich z mojej sali, bo musiałam dostać zastrzyk i leki. Wrócili 15 minut później i siedzieli już do późnego wieczora. Lekarze i pielęgniarki już przywykli do tego, że Zayn spędzał u mnie noce. Raz zaproponowali mu nawet oddzielne łóżko, ale im odmówił. Choć w sumie sama nie wiem, dlaczego. Nie chciał zostawić mnie nawet na krótką chwilę. Był przy mnie cały czas. Nie wiedziałam, jak mu się odpłacić. Kiedy zostaliśmy już sami, położył się obok mnie, a ja oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Głaskał mnie po włosach, a ja z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca.
-I pomyśleć, że będę leżeć tak do końca życia - powiedziałam z lekkim uśmiechem - moje marzenie się spełni.
-Jakie marzenie? - spytał podejrzliwie.
-Żeby umrzeć przy tobie. I żeby umrzeć wcześniej niż ty, by nie móc patrzeć na twoją śmierć. Bo wtedy pękłoby mi serce.
-Nie mów tak - powiedział cicho - nie musimy rozmawiać o tym, ile jeszcze nam zostało.. cieszmy się każdą chwilą, Lizzie. Nie chcę cię stracić.
-Nie stracisz mnie, Zayn. Ja już na zawsze będę tylko twoja. Ale pamiętaj, co mi obiecałeś.
-Obiecałem ci wiele rzeczy, skarbie.
-Obiecałeś mi, że nie będziesz sam.. że znajdziesz sobie kogoś, kogo pokochasz i z kim będziesz szczęśliwy.. kogoś, z kim przeżyjesz resztę swojego życia..
-Nie przypominam sobie..
-Zayn! Obiecałeś mi! I masz dotrzymać słowa, jasne? Bo będę przychodzić i straszyć cię po nocach!
-Nie miałbym nic przeciwko.. - powiedział cichym szeptem.
-Kochanie.. nic nie poradzimy na to, że umieram..
-Przestań.. proszę, po prostu przestań..
-Ale to prawda i sam dobrze o tym wiesz! Nie możemy omijać trudnych tematów.. nie wiem, ile jeszcze mi zostało, ale.. nie chcę, żebyś odszedł.. nie chcę być sama..
-Nie będziesz sama - przytulił mnie do siebie i ucałował w czoło - przysięgam, że nie zostawię cię samej nawet na minutę. Przysięgam, że będę tutaj cały czas.
-Dziękuję..
W tym momencie pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Potem było ich coraz więcej. Znów się rozpłakałam. Znów pokazałam swoją słabość. Zayn mnie uspokajał, przytulał, głaskał po głowie. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że miałam go przy sobie. Każdy inny po prostu przestraszyłby się i mnie zostawił. Ale nie on. Wiedziałam, że nigdy by mi tego nie zrobił. Szkoda, że dopiero przed śmiercią zrozumiałam, czym jest prawdziwa miłość.

Nadszedł wieczór. Byłam zmęczona całym dniem. Ułożyłam głowę na poduszce i zamknęłam oczy. Zayn siedział obok mnie i głęboko nad czymś myślał. Wciąż trzymał moją dłoń i delikatnie ją głaskał. Widziałam, w jak ciężkim był stanie. Ostatnio bardzo schudł, jego oczy wyrażały jedynie ból, a postawa życiowa codziennie się pogarszała.
-Zaśpiewaj mi coś - poprosiłam cicho.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym otworzył usta i zaczął śpiewać. Jego głos sprawiał, że czułam się bezpiecznie.
-Shut the door, turn the light off, I wanna be with you, I wanna feel your love, I wanna lay beside you, I can not hide this even though I try. Heart beats harder, time escapes me, trembling hands touch skin, it makes this harder and the tears stream down my face. If we could only have this life for one more day, if we could only turn back time...
Kiedy słyszałam słowa "before you leave me today", myślałam, że zaraz oszaleję. Nie chciałam go opuszczać. Przecież był dla mnie wszystkim. Zasnęłam w połowie drugiej zwrotki.


Minęły dwa tygodnie. Czas leciał mi niemiłosiernie szybko. Ale tego dnia czułam, że jest bardzo źle. Wiedziałam, że nadszedł mój czas. Nie musiałam się już łudzić. Nie miałam już nawet siły wstać z łóżka. Przez cały dzień byli u mnie rodzice i Lily. Zayn czekał na korytarzu, bo go o to poprosiłam. Z nim chciałam pożegnać się osobno. Mama siedziała na moim łóżku zapłakana. Miałam otwarte oczy i delikatnie się uśmiechałam, ale nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
-Mamo.. proszę cię, nie płacz.. - mówiłam cicho - zachowaj łzy na później. Przecież teraz będzie już tylko lepiej..
Obydwoje trzymali mnie za ręce i obydwojgu było bardzo przykro.
-Jak mam nie płakać? - mówiła przez łzy - Przez tak długi okres byłam złą matką, a teraz.. teraz jest już za późno, żeby cokolwiek naprawić!
-Mamo, wcale nie jest za późno. Byłaś wspaniałą matką. To ja byłam okropną córką i tylko przez własną głupotę doprowadziłam swoje życie do takiego stanu. Jestem chora. Nieuleczalnie chora. Było wiadome, że umrę. Proszę cię, nie płacz. Wszystko będzie dobrze..
-Nic nie będzie dobrze, Lizzie.. tak bardzo cię przepraszam..
-Ja ciebie też, mamo.. kocham cię najmocniej na świecie.. dziękuję za wszystko.
-Nie żegnaj się ze mną jeszcze! Przecież żyjesz, jesteś z nami.. jeszcze nie umierasz, ty..
-Mamusiu.. - przerwałam jej - to koniec. Pamiętaj, że kocham cię bardzo mocno i nigdy o tobie nie zapomnę. Będę tam na górze. Będę nad wami czuwać, obiecuję. A teraz.. czy mogłabym porozmawiać z Zaynem? Sam na sam?
-Chyba żartujesz, że teraz stąd wyjdę! Będę z tobą aż do.. aż do..
-Linsday - odezwał się cicho tata - dajmy im chwilę prywatności. Zasłużyli na to. Jest już późno..
-Nie.. ja jej nie zostawię..
-Mamo, błagam cię. Chcę się z nim pożegnać.. możecie spędzić tu całą noc, ale dajcie mi z nim chwilę porozmawiać. Proszę..
Mama tylko pokiwała głową. Tata ucałował mnie w czoło i pomógł mamie wyjść. Do mojej sali wszedł Zayn. Mój promień nadziei. Moje szczęście. Mój największy skarb. Podszedł do mojego łóżka, wziął mnie za rękę i delikatnie pocałował.
-Uratowałeś mnie, kiedy spadałam w dół - powiedziałam ze smutnym uśmiechem i łzami w oczach - teraz już się nie boję. Dziękuję za wszystko, co dla mnie robiłeś.
-Nie mów tak, proszę - w jego oczach również pojawiły się słone łzy - przecież cię kocham. Zrobiłbym dla ciebie absolutnie wszystko.
-Ja też cię kocham. Pamiętaj o tym, co mi obiecałeś.
-Jesteś jedyna. Nie będę w stanie pokochać nikogo tak mocno, jak ciebie.
-Nigdy nie mów nigdy, Zayn. Zobaczysz, że znajdziesz taką osobę. A ja będę szczęśliwa, że.. że znajdziesz swoje szczęście.
-Lizzie, przestań..
-Nie. Nie tym razem. Zawsze mówiłeś, przestań. Ale teraz już nie mogę. Żyj jak najdłużej. Ciesz się życiem za nas oboje. Obiecuję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Rozmawiałam z nim długo. Było już po północy. Rodzice i Lily wrócili do mojej sali. Siedzieli wokół mojego łóżka, a Zayn leżał obok mnie i delikatnie mnie obejmował. Chciało mi się spać, choć wiedziałam, że już się nie obudzę. Pożegnałam się z nimi. Chyba jak należy. Teraz mogłam już spokojnie odejść.
-Jestem już zmęczona - powiedziałam - chcę iść spać. Dobranoc.
-Dobranoc kochanie - powiedziała mama i ucałowała mnie w czoło, tata zrobił to samo.
-Dobranoc, skarbie - usłyszałam szept Zayna, który ucałował mnie w czubek głowy i głaskał mnie po włosach. Wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy. W umyśle widziałam siebie i Zayna siedzących na plaży. Byliśmy uśmiechnięci i zakochani. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. A potem.. potem już nie było mnie na ziemi. Mój czas się skończył. Moja historia dobiegła końca. Zmarłam w otoczeniu ludzi, których bardzo mocno kochałam...


__________________________________
 Tak.. smutno.. bardzo smutno.. Lizzie zmarła ;c
Od początku, gdy planowałam to opowiadanie, wiedziałam, że główna bohaterka umrze. Bo przecież w życiu nie wszystko kończy się happy endem. Nie wszystko ma taki koniec, jaki byśmy chcieli. Życie jest bardzo kruche i bardzo łatwo je stracić. Lepiej zastanowić się nad tym, co robimy. I to bardzo poważnie.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!
Epilog pojawi się w przeciągu dwóch tygodni. 
Mam nadzieję, że zostawicie komentarze, bo zawsze bardzo miło mi się je czyta.

DO NAPISANIA XxXxX

niedziela, 15 września 2013

~Dziewiętnasty~

  Zayn

 Pędziłem do szpitala jak szalony. Nie dbałem o to, że przekroczyłem dozwoloną prędkość i że policja zaraz może mnie zatrzymać. Nie myślałem trzeźwo. Przecież miałem być przy niej cały czas! Po jaką cholerę jechałem na ten głupi wywiad? Czemu w ogóle ją zostawiłem? Jasne, wcześniej też wyjeżdżałem, ale miałem pewność, że nic jej nie jest i że czuje się dobrze. Czyżby tym razem mnie okłamała? Tylko jaki to miało sens? W końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Szybko znalazłem wolne miejsce na parkingu i wbiegłem do budynku. Wiedziałem, dokąd się kierować. Odwiedzałem to miejsce już wiele razy. To piętro znałem już na pamięć. W końcu na jednym z krzeseł dostrzegłem Lily. Usłyszała odgłos moich kroków i wstała. Widziałem, że była cała zapłakana. Serce zaczęło szybciej mi bić, bo kompletnie nie wiedziałem, co o tym myśleć. Kiedy już do niej doszedłem, bez słowa przytuliła mnie i wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Lily, co się dzieje? - spytałem drżącym głosem - Dlaczego ty płaczesz? O co tu chodzi?
-Ja.. nie wiem, Zayn.. zasłabła. Zabrało ją pogotowie. Odkąd tu przyjechałam, to tylko siedzę i czekam. Lekarze nie wychodzą z tej głupiej sali. Nikt nic nie mówi. Ta niewiedza mnie dobija. Boję się o nią.. przecież wiesz, że jej stan się pogarsza.. nie wiem, co robić...
-Spokojnie, na pewno zaraz czegoś się dowiemy - starałem się uspokoić zarówno ją, jak i siebie.
-Ona nie może umrzeć.. nie może..
Zacząłem głaskać ją po głowie, choć trzęsły mi się ręce. Jak miałem ją pocieszać, skoro sam myślałem dokładnie o tym samym? Lizzie była chora. Bardzo poważnie chora. I wiedziała, że za niedługo umrze. Wszyscy to wiedzieliśmy. Tylko.. czemu tak szybko? Nie mogła jeszcze odejść! Nie mogła odejść bez pożegnania! Nie mogła..
Razem z Lily usiedliśmy na niewygodnych, niebieskich krzesłach i czekaliśmy na jakieś informacje. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie mogłem usiedzieć na miejscu w spokoju. Coś we mnie mówiło, że muszę coś zrobić. Pytanie tylko, co? Emocje rozsadzały mnie od środka.
-Lily, czy z nią rano było wszystko okey? Skarżyła się na coś? Pogorszyło się jej? - zacząłem wypytywać.
-Ja.. nie wiem.. - odpowiedziała roztrzęsiona - byłam u niej kilka razy. Za każdym razem spała, albo czytała książkę.. nie skarżyła się na nic.. mówiła, że jest okey.. nawet nie wiem, kiedy zeszła na dół..
-Po co zeszła?
-Żeby wziąć leki.. a po co innego miałaby schodzić? Miałam je jej przynieść.. i po to zeszłam.. i wtedy ją zobaczyłam, a ona upadła i.. Zayn, ja nie wiem, co robić.. boję się o nią..
Właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły. W końcu z sali wyszedł lekarz. Wstaliśmy jak na komendę i w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy nim.
-Co z nią? - spytałem od razu - Jak ona się czuje?
-Nie mam dla was dobrych wieści - powiedział poważnie - i dlaczego znowu nie ma tu jej rodziców?
-Mają bardzo ważne spotkanie, ale jestem pewna, że za chwilę tu będą - powiedziała Lily ocierając łzy - powie nam pan, co z nią? Przecież doskonale pan wie, że się martwimy do cholery!
-W porządku moja droga, bez nerwów. Zapraszam was do mojego gabinetu.
Skinąłem głową i objąłem Lily w pasie, żeby pomóc jej iść. Była już naprawdę wykończona. Choć sam nie byłem w lepszej formie. W końcu usiedliśmy naprzeciwko biurka lekarza i z niecierpliwością czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Czułem, jak strach zaczyna coraz bardziej pożerać mnie od środka. 
-Jej stan jest bardzo zły - zaczął, patrząc prosto na mnie - na szczęście leki jeszcze działają i widoczna jest mała poprawa. Jednakże Elizabeth nie wyjdzie już do domu. Komórki raka się rozprzestrzeniły. Jej krew jest coraz bardziej zanieczyszczona, organizm przestaje sobie radzić, jest coraz słabsza i coraz mniej odporna. Póki co jest w śpiączce farmakologicznej, z której wybudzimy ją jutro rano. Jeżeli wyniki będą w miarę dobre, podamy jej chemioterapię. To jedyna szansa na to, by żyła jeszcze chwilę..
-To znaczy, ile? - spytałem twardo - Ile tym razem jej pan daje, doktorze?
-Nie mogę precyzyjnie podać ci daty jej śmierci, mój drogi..
-Ile? - przerwałem mu.
-Około 3 miesiące - odpowiedział z westchnięciem - przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Szansa na wyleczenie jest równa zeru. Musicie oswoić się z myślą, że..
-Niech pan nie kończy tego zdania - znów mu przerwałem.
Lily nie wytrzymała. Wstała i po prostu wybiegła z gabinetu. Skinąłem na lekarza i wyszedłem za nią. Nie chciałem, żeby była teraz sama. Liam i chłopaki musieli zostać, bo Paul miał do nich kilka spraw, ale ja nie mogłem czekać. A dopóki Liam się nie zjawił, ja musiałem się nią zaopiekować. Mimo wszystko, musiałem dać radę, chociaż w środku czułem całkowitą pustkę, żal i wielki smutek, który coraz bardziej mnie ogarniał. Znalazłem ją pod szpitalem. Siedziała na murku w zupełnej ciszy, a pojedyncze łzy spływały jej po policzkach. Widziałem, że chciała wyciągnąć coś z torebki, ale gdy tylko mnie zauważyła, od razu ją zamknęła. Przykuło to moją uwagę. Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z westchnieniem.
-Co tam chowasz? - spytałem po prostu.
-Nie, nic ważnego.. - jąkała się - naprawdę nic.
-Lily.. doskonale wiesz, że niczego przede mną nie ukryjesz. Albo powiesz prawdę, albo powiem Liamowi, żeby przeszukał ci torebkę.
-Co? Nie! Zwariowałeś? Nie ma takiej potrzeby..
-No więc? Co tam masz?
Dziewczyna westchnęła i otworzyła torebkę, wyciągając z niej paczkę Marlboro Gold. Popatrzyłem na nią w zupełnym szoku. Tego się nie spodziewałem.
-Ty.. ty palisz?! - spytałem z niedowierzaniem.
-To naprawdę takie dziwne? - zirytowała się - Muszę się jakoś uspokoić. Nie daję sobie już z tym wszystkim rady.
-I dlatego zatruwasz sobie płuca, tak? Lily, to niepoważne!
-I kto to mówi, co? Przecież sam palisz po kilka paczek! Nie mów mi, co jest dobre, a co nie, skoro sam tego nie wiesz, Zayn.
-Nie palę - powiedziałem twardo i stanowczo - nie zapaliłem ani jednego papierosa od dnia, w którym obiecałem to Lizzie. To jedyne co trzyma mnie w tym postanowieniu. To świństwo i tyle. Nie powinnaś w ogóle brać tego do ust.
-Daj wreszcie spokój, okey? - wkurzyła się - To nie jest twoja sprawa. Odpuść.
-Nie mam zamiaru, Lil. Jesteś moją przyjaciółką. Jesteś kuzynką i przyjaciółką mojej dziewczyny. Jesteś dziewczyną Liama. To jest moja pieprzona sprawa! Nie chcę, żebyś się truła i skończyła tak, jak Liz! Nie rozumiesz tego? Naprawdę? Palenie zabija! Wiesz co to rak płuc? Wiesz, do czego doprowadza? Nie patrz na mnie, jak na idiotę, do cholery! Martwię się o ciebie. Nie chcę stracić i ciebie, i jej...
-Zayn.. - jej ton złagodniał - nie stracisz mnie. Mogę ci to obiecać. Jeżeli to takie ważne, to przestanę. Po prostu.. nie daję sobie z tym rady, okey? Świadomość tego, że ona.. że za niedługo jej nie będzie.. to tak bardzo mnie dobija, że już nie mogę wytrzymać..
-Rozumiem cię.. to wszystko zabija mnie od środka. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym usłyszę słowa, że.. że to koniec.. że jej już nie ma.. dla mnie też nie jest to łatwe, wiesz? Nie radzę sobie.. ale uciekanie w nałogi niczego nie zmieni.. nie przywróci jej zdrowia..
-Nie gadajmy o tym - otarła łzy i podciągnęła nosem - teraz najważniejsze jest to, żeby się wybudziła. Chcę z nią po prostu porozmawiać. W tej chwili nie potrzebuję niczego więcej.
-Wracajmy do szpitala - powiedziałem i wstałem - równie dobrze możemy czekać tam.
Lily tylko kiwnęła głową i wspólnie wróciliśmy do budynku, który napawał mnie zgrozą i lękiem.

Minęło półtorej tygodnia. Codziennie byłem w szpitalu i siedziałem przy łóżku Lizzie. Na szczęście kilka dni temu wybudziła się ze śpiączki, ale jej stan wcale nie był lepszy. Wiedziałem, że zostało jej już mało czasu. Chemioterapia ją wykończyła. Włosy zaczęły wypadać. Chwilami, gdy na nią patrzyłem, miałem ochotę się rozpłakać i zacząć wrzeszczeć, dlaczego właśnie ona. Świadomość tego, że za niedługo już jej nie będzie, sprawiała, że sam miałem ochotę się zabić. Tego dnia kupiłem w kwiaciarni bukiet czerwonych róż i zaniosłem jej go. Miło było choć przez chwilę widzieć uśmiech na jej bladej twarzy. Podparła się na rękach i usiadła na łóżku, opierając się o poduszkę. Ja zająłem miejsce naprzeciwko i spojrzałem na nią czule.
-Mój czas się kończy - powiedziała ze smutnym uśmiechem - coraz bardziej to czuję.
-Nie mów tak - odpowiedziałem, czując w środku wielki ból - jeszcze żyjesz, jeszcze jest dobrze..
-Przestań, Zayn - westchnęła - nie uniknę tego. Nie mogę sobie wmawiać, że będzie dobrze, skoro wiem, że nie będzie. Choroba postępuje, widzę miny lekarzy i rodziców. Nie jestem głupia, wiem, co się dzieje.
-Nie, proszę cię, nie mów tak.. przestań..
-Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś jak mój anioł - mówiła delikatnie - ale za niedługo to ja będę twoim aniołem..
-Lizzie, przestań..
Byłem coraz bardziej zrozpaczony. Jej słowa działały na mnie jak porażenie piorunem. Zaczęły trząść mi się ręce. Nie chciałem pokazać jej swojej słabości. Nie chciałem, by widziała, że nie daję rady. Ale z dnia na dzień było to coraz trudniejsze. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Po chwili do sali niepewnym krokiem weszła Jessie. Jej widok mnie zdziwił i Lizzie chyba też. Przecież pałała do niej nienawiścią i obwiniała ją o śmierć Maxa. Więc o co jej chodziło? Miała dziwną i zagubioną minę, jakby nie była pewna tego, co robi.
-Jessie? - usłyszałem zdziwiony głos swojej dziewczyny - Co tu robisz?
-Możemy porozmawiać? W cztery oczy? - spytała, patrząc na mnie.
-Jeżeli myślisz, że zostawię cię z nią sam na sam, to grubo się mylisz - odpowiedziałem surowo.
-Zayn - odezwała się Liz delikatnie - mógłbyś przynieść mi butelkę wody?
-Ale..
-Proszę? - przerwała mi.
Popatrzyłem na nią pytająco, a ona tylko się uśmiechnęła. Pocałowałem ją delikatnie i posłusznie wyszedłem z sali. Usiałem na korytarzu i po raz nie wiem który zacząłem myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.

Elizabeth

Widok Jessie bardzo mnie zdziwił. Nie miałam z nią żadnego kontaktu od śmierci Maxa. Byłam pewna, że mnie nienawidzi. Więc co nagle robiła w mojej sali? Podeszła niepewnie do mojego łóżka i usiadła na krześle zaraz obok. Popatrzyłam na nią, nadal nie wiedząc, jaki cel miała jej wizyta.
-Przepraszam - powiedziała cicho - Liz, przepraszam cię za wszystko.. ja.. ja nie chciałam być takim potworem.. nie chciałam, żebyś mnie znienawidziła.. to wszystko było zupełnie inaczej, niż ci się wydaje.. nie wiesz wszystkiego.. przepraszam cię..
Widziałam, że po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Przyszła przeprosić? Jessie? Czy to w ogóle było możliwe?
-Nie rozumiem, o czym ty mówisz.. - powiedziałam w końcu.
-Przyszłam tu właśnie po to, żeby w końcu wszystko ci wytłumaczyć. O ile mi na to pozwolisz..
-Nie wyrzucę cię przecież. 
-Chcę tylko, żebyś mi wybaczyła to, że nie byłam dobrą przyjaciółką.. że obwiniałam cię o śmierć Maxa.. że traktowałam cię jak śmiecia.. za to wszystko tak bardzo cię przepraszam.. nie chciałam cię stracić ani cię ranić. Wiem, że byłam okropna, ale.. wiem też, ile błędów popełniłam i w jakie rzeczy wierzyłam.. jaka byłam naiwna.. 
-Nie musisz mnie przepraszać - odpowiedziałam spokojnie - wybaczyłam ci już dawno. Życie nie daje nam tego, czego chcemy tylko to, co dla nas ma. Ostatnio zrozumiałam wiele rzeczy.
-Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. I przez to możesz zmienić zdanie i po prostu mnie stąd wyrzucić.. możesz mnie na nowo znienawidzić, ale muszę w końcu ci to powiedzieć.. musisz w końcu poznać prawdę..
-Okey.. o co chodzi? - odpowiedziałam niepewnie.
-Max był dupkiem. Jednym słowem dupkiem. I to takim, jakiego świat jeszcze nie widział. On.. on wcale cię nie kochał, Liz. Oprócz ciebie kręcił i sypiał z kilkunastoma innymi dziewczynami.. był z tobą tylko dlatego, że chciał seksu, a ty nigdy mu nie odmawiałaś i, jak mówił, byłaś w tym dobra. On był świrem i napaleńcem. Wiem to, bo.. bo sama się o tym przekonałam. Zaczął ze mną kręcić.. zaczął mnie podrywać, uwodzić, a ja.. ja naiwna mu na to pozwoliłam. Przespałam się z nim kilka razy.. zaczął mi obiecywać, że z tobą zerwie i że będziemy razem.. zaczął mówić, że się we mnie zakochał, a potem.. potem, jak ty z nim skończyłaś, wpadł w szał. Naprawdę, kompletnie mu odbiło. Nie panował nad sobą. Nie chciał ci na to pozwolić, bo traktował cię jak swoją własność. Jak przedmiot, którego nie można mu zabrać. Ja już wtedy przestałam się liczyć, rozumiesz? Byłam zerem. Dlatego przychodziłam do ciebie i mówiłam, że musisz do niego wrócić.. że musisz dać mu szanse.. głupia myślałam, że jak do niego wrócisz, to z powrotem będzie sobą i.. i znowu będzie chciał być ze mną.. zakochałam się w nim jak idiotka. Robiłam dla niego wszystko. Załatwiałam mu narkotyki, wstępy na imprezy, zapoznawałam z dilerami.. robiłam wszystko, co chciał. Ten gwałt.. on mówił, że tak musiało być.. że brakowało mu dotyku twojego ciała.. że brakowało mu twojego zapachu.. dopiero wtedy zrozumiałam, że był świrem. Dopiero wtedy zaczął mnie obrzydzać.. nie wyszłabym z tego, gdyby nie Eric.. ja naprawdę się w nim zakochałam.. jego śmierć i tak była dla mnie ciosem.. dlatego zaczęłam o wszystko cię obwiniać.. dlatego cię znienawidziłam i chciałam cię zniszczyć, ale.. ale nie mogłam tak dłużej. Bo zrozumiałam, że nie byłaś niczemu winna. To była jego wina. To on był świrem i dupkiem. I dlatego się zabił. Zostawił list, bo chciał zwalić wszystko na ciebie. Przepraszam cię za to.. byłam głupia, wiem.. nie powinnam tak robić.. możesz mnie nienawidzić, ale.. musiałam w końcu wszystko ci powiedzieć.. 
Zamilkła i po prostu się rozpłakała, czekając na moją reakcję. Jeszcze kilka miesięcy temu byłabym w stanie nawet ją zabić. Byłabym w stanie wyrzucić ją ze swojego życia i znienawidzić, jak nikogo innego. Ale teraz? To nie miało już znaczenia. Został mi miesiąc życia. Nie chciałam z nikim się kłócić. Jess była moją najlepszą przyjaciółką. Miała odwagę mi to wszystko powiedzieć. Nie byłam zła. Dzięki Zaynowi naprawdę się zmieniłam. Byłam kimś zupełnie innym.
-W porządku - odpowiedziałam spokojnie - to nie ma już znaczenia. To przeszłość. Nie wracajmy do tego..
-N..na..naprawdę? - jąkała się zdziwiona - Ty.. tak po prostu mi wybaczasz? Nie jesteś wściekła? 
-Nie. Jesteśmy przyjaciółkami, pamiętasz? Przeszłość nie ma znaczenia..
-Boże, Lizzie! Jesteś niesamowita! Tęskniłam za tobą mała..
-Ja za tobą też..
Uśmiechnęłam się do niej, a ona po prostu mnie przytuliła. Tak jak kiedyś. Obie zaczęłyśmy ryczeć jak głupie. Wybaczyć - to było wspaniałe uczucie. Fajnie było w końcu załatwić wszystkie swoje sprawy. Teraz mogłam już odejść. Choć.. nadal nie byłam na to gotowa...

__________________________________
Nie, nie zapomniałam o tym blogu.
Nie, nie zostawiłam was. 
Po prostu zaczęła się szkoła i mam mniej czasu na pisanie, ale rozdział miałam dodać i dodałam. 
Został jeszcze dwudziesty i epilog. 
Oba pojawią się jak tylko je napiszę. Nie zawieszę tego bloga, nie usunę go ani nic. 
Po prostu proszę Was o cierpliwość, bo rozdział 20 i epilog muszą być naprawdę dobrze przemyślane. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

<3