piątek, 30 sierpnia 2013

~Osiemnasty~

Zayn

Przez pewien czas nie rozumiałem tego, co się stało. Słowa Lizzie ciągle brzmiały mi w głowie, ale ciało odmówiło jakichkolwiek ruchów. Walnąłem pięścią w ścianę i osunąłem się po niej na podłogę. Przecież to nie mogła być prawda! Ona nie mogła umrzeć! Jeszcze nie. Myślałem, że mamy przed sobą jeszcze sporo czasu. Układałem plany na przyszłość. Na naszą pierwszą rocznicę związku zamierzałem zabrać ją do Paryża. Ona nie mogła umrzeć. Nie poradziłbym sobie bez niej. Nie przeżyłbym nawet jednego dnia ze świadomością, że nigdy więcej jej nie zobaczę. Po chwili ktoś znów zapukał do moich drzwi. Miałem w sobie wielką nadzieję, że to ona, ale się pomyliłem. W pokoju pojawił się Nialler. Usiadł obok mnie i zmierzył mnie wzrokiem.
-Wszystko w porządku? - spytał, jak gdyby nigdy nic.
-A wyglądam, jakby tak było? - warknąłem.
-Zdecydowanie nie. Ej, zaraz! Ty płaczesz?
Przystawiłem dłoń do twarzy i otarłem policzek. Był mokry. Nawet sam nie wiem, kiedy zacząłem płakać. Ale czy to było coś złego? Miałem do tego prawo.
-Daj mi spokój, Niall. Nie chcę z nikim gadać.
-Jeżeli myślisz, że tak po prostu sobie pójdę, bez dowiedzenia się, o co chodzi, to grubo się mylisz, bracie. Co się do cholery stało? 
-Nie chcę o tym rozmawiać.
-Jakoś mnie to nie obchodzi. Albo pogadasz ze mną, albo pójdę po Liama. A jemu wyśpiewasz wszystko od a do z.
-Nie odpuścisz, prawda?
-Zgadłeś - powiedział z triumfem na ustach - no więc?
-Była u mnie Lizzie.
-Tyle to sam wiem. 
-Powiedziała, że zostało jej pół roku życia.
W tym momencie Niall otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Nie odezwał się nawet słowem. Podciągnąłem nosem i znów spuściłem wzrok. Poczułem, jak przyjaciel mocno mnie do siebie tuli i wcale nie protestowałem. Przytuliłem się do niego i dopiero wtedy tak naprawdę wybuchnąłem płaczem. Wszystkie uczucia, które się we mnie skumulowały, w końcu dały upust. Nie wiem kiedy do pokoju wparowała reszta moich przyjaciół, łącznie z Lily. Wszyscy usiedli wokół. Nikt nie zadawał żadnych pytań. Zapewne już wiedzieli. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego jedna z najważniejszych osób mojego życia musiała przechodzić takie piekło? Dlaczego akurat ONA? Musiałem się ogarnąć. Musiałem wstać i natychmiast do niej pojechać. Chciałem być przy niej w każdej minucie. Odtrąciłem Nialla i otarłem łzy.
-Jadę do niej - powiedziałem stanowczo i wstałem - nie pozwolę, żeby była teraz sama.
-Zayn.. jesteś pewny? - spytała Lily cicho.
-Co? - odpowiedziałem pytaniem i spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
-Pytam, czy jesteś tego pewien. Zostało jej 6 miesięcy. Jej śmierć jest nieunikniona. Jesteś pewien, że wytrzymasz? Później będzie już tylko gorzej..
-Nigdy więcej mnie o to nie pytaj - powiedziałem twardo - kocham Lizzie i ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Obiecałem, że zostanę z nią do końca i tak właśnie będzie, rozumiesz? W tej chwili nic nie jest ważniejsze od niej. Zostanę z nią aż do ostatniej pieprzonej sekundy! Nie pozwolę, żeby była sama.
-Zayn, jutro mieliśmy wyjechać do Denver.. - odezwał się Liam.
-Mam to gdzieś. Nigdzie nie jadę. Zadzwonię do Paula i powiem mu, że robię sobie wolne.
-Przecież wiesz, że to niemożliwe - powiedział Harry - mamy całą masę koncertów! Nie możemy zawieść fanów, rozumiesz?
-Zaśpiewaj moje solówki - powiedziałem i narzuciłem na siebie kurtkę - jadę do niej.
Wyszedłem ze swojego pokoju i zbiegłem na dół. Wsiadając do samochodu, cały się trzęsłem. Ciągle targały mną silne emocje, ale nie mogłem się im poddać. Musiałem pokazać Liz, że jestem silny i że bez względu na wszystko będę ją wspierał. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i wyjechałem z piskiem opon. Nie patrzyłem na licznik. Chciałem jak najszybciej znaleźć się pod jej domem.
W końcu zaparkowałem swój samochód na jej podjeździe. Prawie w całym domu panowała ciemność. Tylko w jej pokoju paliło się światło. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić i pukać. Nie otwierała, ale nie zamierzałem się poddać. Nie przestawałem. Aż w końcu się udało.

Lizzie
 
Nie mogłam być obojętna na to, że dobijał się do drzwi. Doskonale wiedziałam, że to Zayn. Lily zadzwoniłaby raz, albo użyłaby zapasowego klucza, który leżał w doniczce na parapecie. To nie mógł być nikt inny. Trzymałam w ręce żyletkę, ale nie miałam odwagi, by przejechać nią po skórze. Nie chciałam umrzeć w taki sposób. Nawet sama nie wiem, co mnie podkusiło. Zeszłam na dół i po prostu otworzyłam drzwi. Stanęłam z nim twarzą w twarz, choć po raz pierwszy w życiu zaskoczył mnie jego widok. Był cały zapłakany i roztrzęsiony. Patrzył na mnie z wielką czułością. A potem po prostu mnie przytulił. Mocno schował mnie w swoich ramionach, a ja mu się oddałam. Nie potrafiłam o nic byś zła. Zdecydowanie zareagowałam zbyt ostro. Przecież go kochałam! Najmocniej na świecie. Przeszliśmy razem przez tak wiele rzeczy. Łączyło nas coś więcej niż szczeniackie uczucie. Potrzebowałam go.
-Jeżeli myślałaś, że tak po prostu cię zostawię, bo grubo się myliłaś, wiesz? Obiecałem ci, że cię nie zostawię i zamierzam dotrzymać obietnicy. Nawet jakbyś chciała się mnie pozbyć, to ci się to nie uda. Nawet nie próbuj. Może i jestem wariatem, ale cię kocham. I możesz na mnie liczyć, rozumiesz? Nie poddam się tak łatwo. Nie jestem w stanie.
-Zayn.. czy ty zdajesz sobie z tego sprawę? Mój stan się pogarsza. Za niedługo zaczną wypadać mi włosy. Będę chudnąć i wyglądać jak szmaciana lalka. Nie będę już taka, jak teraz. Choroba mnie zniszczy. Wiesz na co się decydujesz?
-Decyduję się na życie z tobą. Aż do ostatniej sekundy. I nigdzie się nie wybieram.
-A koncerty, wywiady, fani? 
-To nie jest teraz ważne. Liczysz się ty. Przestań w końcu zadawać pytania. Nie mam zamiaru cię zostawić. Będę ostatnią osobą.. - widziałam, że słowa ciężko przechodzą mu przez gardło - którą zobaczysz zanim.. zamkniesz oczy.. i.. zanim znikniesz... 
-Dziękuję. Jesteś niesamowity.
-Kocham cię, Elizabeth. 
Jeszcze mocniej się do niego przytuliłam.Wiedziałam, że mam przy sobie bardzo cenny skarb. Nie każdy byłby w stanie tak się poświęcić i to wszystko wytrzymywać. Moja choroba była wielkim problemem, a Zayn nawet teraz nie zamierzał zrezygnować. Był moim aniołem.
I zapewne uznacie, że to wszystko jest bardzo przesłodzone, ale taka właśnie jest prawda. Osoba, która ma świadomość tego, że za kilka miesięcy umrze i kompletnie nic nie może na to poradzić, zupełnie inaczej patrzy na życie i ludzi. Zupełnie inaczej postrzega cały świat. I potrzebuje właśnie takiej osoby, która będzie jej nadzieją aż do samego końca.
Weszliśmy do mojego pokoju i ten wieczór spędziliśmy razem. Nawet chwilowe szczęście było dla mnie bardzo ważne.

~*~

Minęło półtorej miesiąca. Z dnia na dzień byłam coraz słabsza. Mój czas ciągle się skracał. Miałam świadomość tego, że z każdą minutą byłam coraz bliżej śmierci, ale się nie poddawałam. Zayn był przy mnie cały czas. Paul (o dziwo) wszystko zrozumiał i dał chłopakom pół roku przerwy. Oczywiście wybuchały protesty fanek i tak dalej, ale jakoś sobie z tym radzili. Przez cały czas po prostu gościnnie występowali w programach telewizyjnych, żeby świat o nich nie zapomniał, ale to było wszystko. Zawsze gdy Zayn miał właśnie taki występ, mówiłam, że czuję się dobrze. Niekiedy kłamałam, ale nie chciałam, żeby przeze mnie zawalał swoją karierę. Bo w końcu ja umrę, a on zostanie. Był poniedziałek. Tego dnia skłamałam ponownie. Powiedziałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i żeby o nic się nie martwił. Pojechał z chłopakami na wywiad za miasto, a ja zostałam w domu z Lily. Od rana nawet nie wstałam z łóżka. Zaczęłam mieć dziwne zawroty głowy i nudności. Robiło się coraz gorzej. Byłam słaba. Nie chciało mi się nawet usiąść. Lily rozmawiała na Skype z Liamem i nie chciałam jej przeszkadzać, a musiałam zejść na dół i zażyć leki. Od ostatniej wizyty w szpitalu bardzo pilnie tego pilnowałam. Odkryłam się i powoli usiadłam na łóżku. Pokój zaczął wirować mi przed oczami, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Ze wstaniem było gorzej, ale też jakoś dałam radę. Opierając się o ściany, jakimś cudem udało mi się zejść na dół. Sięgnęłam do górnej półki i wyciągnęłam pudełko z tabletkami na dzisiejszy dzień. Wzięłam wszystkie, które musiałam. Czułam się naprawdę dziwnie. Znów zaczęło kręcić mi się w głowie i gdybym nie przytrzymała się blatu, to upadłabym na podłogę. Co się ze mną do cholery działo? Nigdy wcześniej tak nie było. Musiałam jakoś wrócić na górę. Musiałam położyć się do łóżka. Coś czułam, że tego dnia już nie wstanę. Stawiałam krok za krokiem i byłam już prawie przy schodach, gdy zobaczyłam Lily schodzącą na dół. Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
-Lizzie, co ty tu do diabła robisz? Powinnaś leżeć w łóżku! Czemu mnie nie zawołałaś?
-Nie chciałam ci przerywać rozmowy. Poza tym dałam sobie radę, jak widzisz.
-Świetnie, ale nie wyglądasz dobrze. 
-Mam jakiś słabszy dzień - znów zaczęło kręcić mi się w głowie i się zachwiałam - nie wiem, co się dzieje, ale wszystko mi wiruje przed oczami.
Nawet sama nie wiem, kiedy upadłam na podłogę. Poczułam tylko uderzenie w głowię i pisk kuzynki. Przestałam kontaktować. 

Lily

Myślałam, że zaraz zwariuję. Lizzie upadła na podłogę i straciła przytomność. Od samego rana czuła się bardzo źle. Już wtedy powinnam zadzwonić po pogotowie, ale się powstrzymałam, bo mi zakazała. Teraz nie miałam już wyjścia. Chwyciłam za telefon i wykręciłam numer alarmowy. Karetka była w drodze. Na szczęście nie przestała oddychać. Starałam się jakoś ją obudzić, ale bez skutku. Dobrze, że przynajmniej zdążyła wziąć te leki. Byłam cała roztrzęsiona. Nie wiedziałam, jak się zachować. Nie mogłam zadzwonić do Zayna, bo właśnie byli w trakcie wywiadu, a rodzice Liz mieli bardzo ważną konferencję. Co do cholery miałam robić?
W końcu zjawiło się pogotowie i zajęli się nią lekarze.
-Ona jest chora.. ma białaczkę - zaczęłam się jąkać - w bardzo poważnym stadium.. ja nie wiem, co się dzieje.. przed chwilą wzięła leki.. a od rana czuła się bardzo źle.
-W porządku - powiedział lekarz - zabieramy ją do szpitala panowie. Patrick, przywieź nosze!
-A.. czy ja mogę jechać z wami? Proszę! Jestem tu sama i nie mam jak dostać się do szpitala, a muszę być przy niej. Ona nie może być sama..
-W porządku, ten jeden raz zrobię wyjątek. Ale tylko tym razem, jasne?
-Bardzo dziękuję!
Narzuciłam na siebie kurtkę i razem z sanitariuszami wsiadłam do karetki. Liz wciąż się nie obudziła. Przez cała drogę coś jej podawali i próbowali obudzić, ale to było na nic. Nie mogłam jej stracić. Jeszcze nie teraz. Wiedziałam, że lekarze zrobią wszystko, by ja uratować. Ale ja byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.
W końcu dotarliśmy do szpitala. Lizzie zajęli się lekarze, a mi kazali czekać na korytarzu. Bałam się o nią. Mówiła mi, co powiedział jej lekarz. Wiedziałam, że jej stan się pogorszy i że wróci do szpitala. Ale dlaczego akurat dzisiaj, gdy byłyśmy same w domu? Nie mogłam dłużej czekać. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Zayna. Modliłam się, żeby byli już po wywiadzie. Odebrał po kilku sygnałach.
-Co tam Lily? - usłyszałam jego głos.
-Zayn.. - zaczęłam zdenerwowana - proszę, powiedz, że skończyliście już wywiad..
-Kilka minut temu. Lil, co się stało? Dlaczego głos ci drży?
-Bo.. jestem w szpitalu. Lizzie straciła przytomność..
-Co?! - przerwał mi przerażony - Kiedy to się stało?
-Nie wiem.. jakąś godzinę temu..
-I dzwonisz dopiero teraz?!
-Nie chciałam wam przerywać wywiadu! Lekarze już się nią zajęli, nie panikuj.
-Będę tam najszybciej, jak tylko się da.
Zayn zakończył połączenie, a ja zrezygnowana usiadłam na krześle. Wykonałam też telefon do cioci, ale niestety włączyła się poczta. Nagrałam się i schowałam telefon. Miałam tylko nadzieję, że z Liz nie stało się nic poważnego..

__________________________________
tralalala, no to jest 18 :) 
Prosiłyście na asku o 20 rozdziałów, więc okey. Niech będzie 20!
Ale.. pod jednym warunkiem. Pod tym rozdziałem musi być minimum 25 komentarzy. 
Ich liczba się ciągle zmniejsza, co zaczyna mnie niepokoić :C
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

Do napisania za niedługoo! ♥ 


piątek, 23 sierpnia 2013

~Siedemnasty~

Film w kinie nie był rewelacyjny, ale dało się przeżyć. Za to dzień na plaży udał się wręcz rewelacyjnie. Czułam się dobrze. Tylko czasami dostawałam lekkich zawrotów głowy, ale tak to wszystko było okey. Leżałam plackiem na kocu i rozkoszowałam się słońcem, kąpałam się w chłodnym morzu i korzystałam z życia. Chłopcy robili wszystko, by było idealnie i udał im się to. Śmiałam się, bawiłam i cieszyłam się tym wszystkim. Zapomniałam o problemach i o tym, co powiedział mi lekarz. Nie wspomniałam o tym wcześniej nikomu, nawet Zaynowi. Wiedziałam tylko ja i moi rodzice. Dzień przed moim wyjściem ze szpitala, zawołał mnie do swojego gabinetu...

Usiadłam w skórzanym fotelu i spojrzałam na ordynatora niepewnie. Nie miałam pojęcia, po co mnie wezwał a wyraz jego miny nie wskazywał na nic pozytywnego. Przestał przeglądać papiery, kładąc je na jednej kupce i w końcu na mnie spojrzał. Z jego oczu nie mogłam nic wyczytać.
-O co chodzi? -spytałam z niepokojem.
-Elizabeth, nie będę cię okłamywał - powiedział poważnie - niedawno temu powiedziałem ci, że zostały ci mniej więcej 3 lata życia. Gdybyś brała leki i nie faszerowała się tym całym świństwem, to właśnie tak by było. Ale teraz..
-Teraz co? - byłam już całkowicie zdenerwowana.
-Przykro mi kochana, ale.. pożyjesz jeszcze maksymalnie pół roku. Choroba się rozprzestrzeniła. Ogarnęła inne organy. Nie jesteśmy w stanie już nic zrobić. Robiliśmy co w naszej mocy. Przeszczep się przyjął, ale komórki raka za niedługo go zniszczą. Jutro wychodzisz do domu. Choć już teraz mogę ci powiedzieć, że wrócisz do nas szybko. Naprawdę bardzo mi przykro..
W tym momencie zaczęłam płakać. To wyszło samo z siebie. Nie mogłam umrzeć! Jeszcze nie teraz! Nie, gdy wszystko zaczęło się układać! Wybiegłam z gabinetu lekarza bez słowa i do końca dnia do nikogo nie odezwałam się ani słowem. W końcu dotarło do mnie, co zrobiłam. Jaka byłam głupia i bezmyślna. Wiedziałam, że muszę powiedzieć Zaynowi. Tylko nie wiedziałam jeszcze jak.

Potrząsnęłam głową, żeby odgonić tą rozmowę z myśli. Był dzień pogrzebu Maxa. Nie mogłam teraz o tym rozmyślać. Choć Zayn miał prawo wiedzieć. I zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam powiedzieć mu jak najszybciej. Był moim chłopakiem i prawdziwym oparciem. Zdecydowałam, że powiem mu już tego dnia. Choć wiedziałam, że będzie to bardzo trudne.
Stanęłam przed lustrem w garderobie i ogarnęłam się wzrokiem. Byłam ubrana w czarną, koronkową sukienkę, a długość moich nóg podkreślały wysokie szpilki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a makijaż zatuszował moją bladą i zapadniętą twarz. Tego dnia czułam się wyjątkowo słabo. Nie miałam na nic ochoty. Choć i tak musiałam zjeść śniadanie i połknąć lekarstwa. W głowie ciągle miałam list od Maxa, wrogość moich dawnych przyjaciół i słowa lekarza. Tego wszystkiego było dla mnie po prostu zbyt wiele. W końcu usłyszałam dźwięk klaksonu. Zayn uparł się, że pójdzie ze mną i nie byłam w stanie go przekonać, że sama dam sobie radę. Zeszłam na dół i wsiadłam do jego samochodu. Powitał mnie słodkim buziakiem w policzek i od razu pojechaliśmy na miejsce ceremonii. Tak jak się domyślałam, było już sporo jego "kumpli". Wysiadłam ze sportowego samochodu mojego chłopaka i wzięłam go za rękę. Wszyscy się na mnie gapili. Dosłownie wszyscy. I w każdej parze oczu mogłam wyczytać "po co tu przyszłaś? to twoja wina!". Czułam się nieswojo i niekomfortowo. Gdyby oni wszyscy znali prawdę.. wtedy nie byłoby tu nikogo oprócz Jessie, Maxa i jego rodziny. Wszystkich ich dostrzegłam w tłumie. Jess była zapłakana. Tuliła się do Erica i coś mówiła. Wiedziałam, że musi to przeżywać, bo znała go o wiele dłużej niż ja. Ja nie chciałam płakać. Chciałam po prostu stamtąd uciec, ale wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę. Zajęłam miejsce z samego tyłu i jakoś wytrzymałam. Gdy słuchałam tych wszystkich fałszywych słów, jakim to był wspaniałym przyjacielem, bratem i synem, to myślałam, że zaraz się zrzygam. Tak na poważnie. Aż brało mnie na mdłości. Uroczystość na cmentarzu była już tylko gorsza, bo wiele osób zaczęło płakać. W pewnym momencie Zayn dostał telefon od menadżera. Przeprosił i odszedł na stronę, żeby odebrać. Stałam z tyłu i nie zamierzałam się nikomu pokazywać. Nawet nie zauważyłam kiedy wszystko się skończyło i ludzie zaczęli się rozchodzić.
-Jesteś z siebie zadowolona? - usłyszałam za sobą wściekły i zapłakany głos Jessie.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią bez wyrazu.
-Jego śmierć to nie moja wina - powiedziałam twardo - to był jego wybór. I to nie ja wbiłam mu strzykawkę w żyłę do cholery!
-Jesteś podła! - krzyknęła - To jest twoja wina! Zostawiłaś go jak ostatniego śmiecia i poleciałaś do tego swojego kolesia! I kim on niby jest, co? Gwiazdeczką, która zaraz cię zostawi i poleci bzykać inną szmatę? No wspaniale! Max cię kochał. Kochał kurwa! Byłaś dla niego ważna i chciał, byś była tylko jego. Nie mógł bez ciebie wytrzymać. A ten cały gwałt.. był tylko dlatego, że tak cholernie brakowało mu twojej bliskości!  Nie zasługiwałaś na niego nawet w najmniejszym stopniu.
-Zamknij się na chwilę i zastanów się, co ty w ogóle mówisz! Max mnie nie kochał. Traktował mnie jak jakiś przedmiot. Musiałam być na każde jego zawołanie. I musiałam się z nim pieprzyć zawsze, gdy jego fiut się tego domagał! To było obrzydliwe, wiesz? Do pewnego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Aż odkryłam, czym jest godność i szacunek do samej siebie. On był psycholem. Napisał ten list tylko dlatego, żeby zwalić na kogoś winę. I padło na mnie. Naprawdę tego nie widzisz?!
-Kłamiesz! Zabił się, bo cię kochał! I nie mam pojęcia, dlaczego akurat ciebie! I tak jesteś nic nie warta. Umrzesz za niedługo i nic po tobie nie zostanie! Zasługujesz na to.
-Nie masz prawa tak mówić - powiedział Zayn, który w tym momencie znalazł się obok. Jego głos był przepełniony jadem - jeżeli ktoś tu jest nic nie warty, to właśnie ty.
-A co ty możesz o mnie wiedzieć gnojku? - syknęła.
-Byłaś jej przyjaciółką, której ona ufała. A teraz traktujesz ją jak śmiecia. Ona też jest człowiekiem. I w przeciwieństwie do ciebie i twojego koleżki, odnalazła sens w życiu i wie, co ma robić i jak przeżyć. Ty tego nie wiesz. A wiesz dlaczego? Bo twój świat to imprezy, narkotyki i chlanie. Nie zdziwię się, jak skończysz tak, jak ten skurwiel.
-Nie mów tak o nim! - wrzasnęła.
-Bo co mi zrobisz? Uderzysz mnie? - zaśmiał się szyderczo - To już teraz cię uprzedzam, że spokojnie dam sobie z tobą radę. A jak nie to.. kilkunastu moich ochroniarzy, którzy są w pobliżu, na pewno się tobą zajmą. Więc ostrzegam cię laluniu. Zostaw Lizzie w spokoju. Po prostu wypierdalaj i zajmij się sobą. I tak tego skurwysyna nie przywrócisz do życia, więc po co ci to?
-Nie będziesz mi rozkazywał, rozumiesz? - była już mega wściekła - Wy obydwoje możecie mi co najwyżej buty czyścić. A ty księżniczko już nie masz życia w tym mieście. Obiecuję ci to.
-Mam to gdzieś - powiedziałam i przytuliłam się do Zayna - opinia innych ludzi jakoś w ogóle mnie nie obchodzi. Po prostu daj mi spokój. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
-Z wzajemnością, szmato - syknęła i po prostu odeszła.
Ta rozmowa wiele mnie kosztowała. Nienawidziłam czegoś takiego. Dobrze, że było już po wszystkim. Zayn zaprowadził mnie do samochodu i odwiózł prosto do domu. A przynajmniej tak myślałam. Zaparkował dwie uliczki dalej, zgasił silnik i zamknął zamki. Odpiął pas i spojrzał na mnie przenikliwie. Ja również na niego spojrzałam. Czegoś się domyślał. Miałam dość tego dnia. Nie chciałam kolejnej poważnej rozmowy. Nie teraz. Nie w tym momencie.
-O czymś mi nie mówisz - powiedział nagle.
-Nie wiem, o co ci chodzi, Zayn - skłamałam i wymusiłam uśmiech.
-Liz, znam cię bardzo dobrze i wiem o tobie sporo. Wiem też, kiedy kłamiesz.
-Daj spokój. Przesadzasz.
-Nie przesadzam. Powiesz mi, o co chodzi?
-O nic, Zayn. O nic nie chodzi. Mam ciężki dzień, chyba możesz to zrozumieć, prawda?
-Wiem o tym. Ale wiem też, że chodzi o coś jeszcze.
-Daj spokój, proszę cię. Po co miałabym cię okłamywać? Mam dużo na głowie. Sam widzisz, co się dzieje. Jessie i Eric nie dadzą mi żyć. Jestem wykończona tym wszystkim. Nie doszukuj się innego dna, proszę.
-I tak wiem, że coś ukrywasz - nie dawał za wygraną, a ja zaczynałam wymiękać - ale.. w porządku. jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, to nie naciskam. Jak będziesz gotowa, to po prostu do mnie przyjdź, okey?
-Okey - odetchnęłam z ulgą - dziękuję.
-Wiedziałem, że coś ukrywasz - powiedział z triumfem i mnie pocałował.
Odwzajemniłam pocałunek z uśmiechem. Zayn był naprawdę wyjątkowy. Czasami zastanawiałam się, dlaczego na niego trafiłam. Czy tak miało być? Czy to po prostu zwykły przypadek?  Choć w sumie, to było nieważne. Liczyło się to, że miałam go przy sobie.
W końcu zapalił silnik i odwiózł mnie do domu. Pożegnałam go buziakiem i weszłam do środka. Przy drzwiach wejściowych zakręciło mi się w głowie. Musiałam oprzeć na nich głowę i wziąć kilka głębszych oddechów. W progu powitała mnie Lily. Po jej minie widziałam, że chce mi zdać relacje z najnowszej randki z Liamem, ale się powstrzymywała. Wiedziała, że nie jestem w nastroju. Rodzice znów gdzieś wyjechali. Tym razem w żaden sposób nie mogli tego odwołać. Od tego zależało wiele spraw związanych z ich biznesem. A ja nie miałam im tego za złe. Bardzo się zmienili. I dzwonili po kilka razy dziennie. Weszłam do swojego pokoju i od razu poszłam pod prysznic. Musiałam jakoś się zrelaksować. Włosy spięłam w luźnego koka, przebrałam się w piżamę i usiadłam w swoim łóżku. Bardzo wiele rzeczy nabrało innego znaczenia. Max nie żył. Eric i Jess chcieli zniszczyć mi życie. Zayn był przy mnie i miałam w nim oparcie. Rodzice stali się normalni i zatroskani. A ja? Zrozumiałam jak powinno być od samego początku. Zostało mi 6 miesięcy. Mój stan zdrowia ciągle się pogarszał. Nie bałam się śmierci, bo od zawsze wiedziałam, że umrę. Bałam się tego, że będę musiała zostawić JEGO. Bałam się, że po prostu zniknę i nigdy więcej go nie zobaczę. I bałam się tego, co on zrobi, gdy mnie już nie będzie. Nie chciałam, by się załamał i zamknął w sobie. Chciałam by żył i w pełni z tego życia korzystał. Chciałam, by bawił się za nas dwoje. I chciałam też tego, by znalazł sobie kogoś, z kim ułoży sobie życie. Musiałam z nim porozmawiać. I musiałam powiedzieć mu o diagnozie. Próbowałam ułożyć sobie w myślach monolog, który mogłabym wygłosić, ale na myśl nie przychodziło mi ani jedno słowo. Postanowiłam poczekać. Zerwać z nim kontakt na kilka dni. Przemyśleć wszystko. Nie wiedziałam tylko, czy bez niego wytrzymam. To nie miało sensu. Dlaczego musiałam być chora? Dlaczego właśnie ja? I dlaczego musiałam zdać sobie sprawę z powagi sytuacji tak późno? Wtuliłam głowę w poduszkę i zamknęłam oczy. Zawsze chciałam być twarda i nie pękać. Ale teraz to wszystko szlag trafił. Z moich oczu powoli zaczynały spływać łzy. Nie zatrzymywałam ich. Musiałam dać upust emocjom. Chciałabym dać sobie spokój ze wszystkim. Poczekać na śmierć i po prostu odejść. Ale nie potrafiłam umrzeć bez pożegnania z nim. To wszystko było zdecydowanie za trudne..

Minęło 5 dni. Na szczęście chłopaki musieli wyjechać i Zayna nie było na miejscu. Wiedziałam, że odkładając tą rozmowę raniłam i siebie, i jego, ale musiałam się do niej przygotować. Nadal nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Przez te 5 dni prawie w ogóle nie wychodziłam z pokoju. Brałam leki i jadłam małe posiłki w kuchni, ale nic poza tym. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich Lily. Uśmiechnęłam się do niej smutno. Ona wiedziała o wszystkim. Niczego nie dało się przed nią ukryć. Usiadła obok i objęła mnie ramieniem.
-Wciąż myślisz, jak mu o tym powiedzieć? - spytała po prostu.
-Przez cały czas - westchnęłam - boję się, że słowa po prostu nie przejdą mi przez gardło.
-Ale wiesz, że musisz mu to powiedzieć..
-Wiem, Lily.. doskonale wiem. Chociaż wolę nie odbierać mu nadziei na to, że mogę wyzdrowieć. On myśli, że po przeszczepie wszystko powinno się ułożyć. A niestety tak nie jest.. nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo go kocham. Nie chcę go ranić.. nie chcę, by cierpiał przeze mnie..
-Lizzie, on doskonale wiedział, że jesteś chora - powiedziała spokojnie - zdawał sobie sprawę z zagrożenia. A mimo to się w tobie zakochał i widać, że zrobiłby dla ciebie wszystko. Wiedział, w co się pakuje. I bardzo cię kocha.
-Wiem to.. nie rozumiem tylko tego, dlaczego życie musi być tak skomplikowane?
-Tego chyba nikt nie wie.. a czy przez te 5 dni rozmawiałaś z nim chociaż raz?
-Nie.. - odpowiedziałam cicho - nie odbierałam telefonów.
-Dlaczego? - zdziwiła się.
-Ja.. nie wiem. Po prostu chciałam odetchnąć i wszystko przemyśleć.
-Elizabeth, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co on musi czuć? Wiesz jak on musi się martwić?
-Daj spokój, Lil, proszę. Nie dołuj mnie jeszcze bardziej.
-Wracają dzisiaj wieczorem. I to właśnie dzisiaj powinnaś z nim porozmawiać. Nie jutro, nie w inny dzień, tylko właśnie dzisiaj.
-A jak stchórzę?
-Nie stchórzysz. Pójdę tam z tobą, ale porozmawiasz z nim sama. Okey?
-Ale przecież będą zmęczeni po podróży i..
-Liz - ucięła - nic nie mów. Bądź gotowa za 3 godziny. I bez głupich wymówek.  
Po tych słowach po prostu wyszła, zostawiając mnie samą. Westchnęłam i padłam na łóżko, patrząc w sufit. Teraz nie miałam już wyboru. Ale Lily miała rację. Musiałam mu powiedzieć, bo tak dalej być nie mogło. Wolałam, żeby dowiedział się ode mnie, niż od niej, moich rodziców czy lekarza. W końcu niechętnie się podniosłam i poszłam wziąć prysznic. Przeczesałam włosy i spięłam je w luźnego koka, zrobiłam makijaż i poszłam do garderoby, gdzie ubrałam się TAK. Nie miałam siły grzebać w ciuchach, więc wzięłam to, co było pod ręką. Fizycznie byłam gotowa. Psychicznie - zdecydowanie NIE. Po kilkunastu minutach w moim pokoju znów pojawiła się Lily. Wiedziałam, że nadszedł czas. Pod domem czekała na nas taksówka, która odwiozła nas prosto pod dom chłopaków. Dopiero wtedy tak naprawdę zaczęłam się denerwować. Bałam się. Lily wzięła mnie pod rękę i nacisnęła dzwonek. Otworzył nam Harry. Wydawał się być wyraźnie zaskoczony, ale po chwili się uśmiechnął. Jego stosunek do mnie zmienił się już dawno. Choć czasami brakowało mi tego wspólnego dogryzania sobie.
-Zayn jest u siebie, a Liam w kuchni - powiedział po prostu.
-Dzięki, Hazz - odpowiedziała mu Lily i wspólnie weszłyśmy do domu.
Popatrzyła na mnie wzrokiem, który mówił "zrób to, teraz" i poszła do kuchni, przywitać się ze swoim chłopakiem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam na górę. Zatrzymałam się przed drzwiami jego pokoju. Ręka mi drżała, ale zdołałam zapukać. Otworzył mi niemal od razu. Popatrzył na mnie zaskoczony, a potem odetchnął z ulgą.
-Chryste, Lizzie! Właśnie miałem do ciebie jechać! - powiedział i mocno mnie przytulił - Nic ci nie jest? Jesteś cała?
-Tak, Zayn, nic się nie stało - odpowiedziałam zdenerwowana - to znaczy.. tak jakby nic.
-O co chodzi? - spytał podejrzliwie.
-Możemy porozmawiać?
Nie odpowiedział. Po prostu wpuścił mnie do środka. Usiadłam na jego łóżku, a on zaraz obok mnie. Czułam jego zdenerwowanie i sama również drżałam. Bałam się tej rozmowy. Ale teraz nie było już wyjścia.
-Pamiętasz jak 5 dni temu rozmawialiśmy w samochodzie? - spytałam, a on kiwnął głową - wtedy powiedziałam ci, że wszystko jest w porządku, a ty nie uwierzyłeś.
-Bo doskonale wiem, że coś jest nie tak. Liz, proszę cię, powiedz mi o co chodzi. Ja tak dłużej nie wytrzymam. Proszę..
-Właśnie po to tu przyszłam. Żeby powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym..
-O czym, Lizzie? - on również zaczął się bać.
-Przed moim wyjściem ze szpitala rozmawiałam z lekarzem. Wezwał mnie do siebie na rozmowę. Powiedział, że.. że mój organizm jest bardzo słaby i wyniszczony.. że są przerzuty.. i że nawet szpik mi nie pomoże, a mój dobry stan jest tylko chwilowy..
-Do.. do czego ty zmierzasz? - spytał, patrząc na mnie otępionym wzrokiem.
-Na sam koniec powiedział mi, że.. - zacięłam się. Te słowa nie chciały przejść mi przez gardło.
-Co ci powiedział? Lizzie, co on ci powiedział?!
-Że zostało mi tylko 6 miesięcy..
Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, a Zayn siedział w otępieniu i się nie odzywał. W jednym momencie wstał i zaczął chodzić po całym pokoju.
-Nie, nie, nie - zaczął powtarzać - nie, to nie może być prawda! On kłamał! Ty z tego wyjdziesz, jestem pewien! Jeszcze coś da się zrobić! Będziesz żyła jeszcze przez długie lata!
-Zayn..
-Nie! Nic nie mów! Ja wiem, że tak będzie! Ty będziesz zdrowa, musisz być..
-Zayn przestań! - krzyknęłam i sama wstałam - Dobrze wiedziałeś, że jestem chora, gdy zaczęliśmy się spotykać. Powiedziałeś, że będziesz ze mną do końca, a teraz, gdy jest bardzo źle zaczynasz wariować? Może chcesz się wycofać, co?!
-Co? Nie, Liz, to nie tak..
-A jak? - mówiłam przez łzy - Powiedziałeś, że muszę być zdrowa. Byłeś ze mną, bo miałeś przekonanie, że wyzdrowieję. A gdy powiedziałam ci, że tak nie będzie, to chcesz się wycofać!
-Nie! O czym ty..
-Daj spokój. Wiem już wszystko.
-Lizzie..
-Daj mi spokój - syknęłam - poszukaj sobie dziewczyny, która jest zdrowa i z którą nie będziesz miał takich kłopotów.
Wzięłam torebkę i wyszłam z jego pokoju, trzaskając drzwiami. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Wiedziałam, że ta rozmowa będzie trudna, ale żeby aż tak? Nie chciałam go stracić, a to chyba właśnie się stało. Wybiegłam z ich domu, nie patrząc się za siebie. Przez łzy nie wiedziałam nawet dokąd idę. Wezwałam taksówkę i po prostu wróciłam do domu. Tego wieczora nie miałam już na nic ochoty. W tym momencie chciałam po prostu umrzeć..

___________________________
Cześć! 
Na początek bardzo Was przepraszam, że rozdziału nie było już 3 tygodnie.. chciałam go dodać zaraz po powrocie z Anglii, ale coś się stało i opublikował się tylko tytuł, a cały rozdział gdzieś zniknął :/ do tej pory sama nie wiem dlaczego.. i musiałam wszystko napisać od początku. 
Ale skończyłam i oto jest! :) Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Do końca opowiadania zostały 2 rozdziały i epilog . 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ ! <3
Czekam na Wasze opinie :) 
+ Kocham Waaaas ! ♥

piątek, 2 sierpnia 2013

~Szesnasty~

Rozdział ze specjalną dedykacją dla Domi <3
______________________________________________

Lizzie

Miałam dość szpitala. Od zawsze nienawidziłam tego miejsca. Nie chciałam dostawać kroplówek, słuchać pielęgniarek, chodzić na badania i przechodzić tego wszystkiego od nowa. Czułam się dziwnie. Nie pamiętałam niczego oprócz tego, że leżałam w łóżku Zayna, bo źle się poczułam. Później urywał mi się film. To uczucie było nieznośne. Myśl o tym, że przeszłam przeszczep, coraz bardziej mnie przerażała. Z moim zdrowiem coś musiało być bardzo nie tak. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak w ogóle coś takiego mogło się zdarzyć? Siedziałam na swoim szpitalnym łóżku i patrzyłam przez okno. Chciałam opuścić ten budynek i znaleźć się jak najdalej od niego. Położyć się w łóżku Zayna i wtulić się w niego. Nie mogłam uwierzyć w to, że został dawcą. To dzięki niemu się obudziłam i mogłam dalej żyć. Nie rozumiałam tego, że narażał własne zdrowie, bym tylko poczuła się lepiej. On naprawdę musiał mnie kochać. Nagle, jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę później mój chłopak już całował mnie na powitanie. Smak jego ust był zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie tego dnia. Przysunął sobie krzesło i usiadł, patrząc na mnie z uśmiechem.
-Wyjdziesz stąd lada dzień - powiedział - twój stan zdrowia się poprawia.
-Mam nadzieję - westchnęłam - powoli nie wytrzymuję. Nienawidzę szpitali. To miejsce pachnie przygnębieniem i śmiercią. Chcę do domu..
-Wiem. Wytrzymaj jeszcze kilka dni. W końcu stąd wyjdziesz i wszystko wróci do normy. Jeszcze tylko trochę. Muszą mieć pewność, że to się nie powtórzy.
-Zayn.. - powiedziałam cicho - i ja, i ty, i wszyscy lekarze doskonale wiemy, że to się powtórzy.
-Daj spokój, nie mów o tym teraz.
-Jak mam o tym nie mówić? Jestem coraz słabsza, rozumiesz? Mój czas jest policzony..
-Lizzie, przestań - skarcił mnie - czasu masz jeszcze bardzo dużo. Przecież były już takie przypadki, że nieuleczalną chorobę dało się wyleczyć. Cuda się zdarzają. Wierzę, że tym razem też tak będzie.
-Daj spokój - prychnęłam - cuda? Na cud trzeba sobie zasłużyć. Jestem już tym wszystkim po prostu zmęczona. Chciałabym w końcu mieć to w dupie, ale się nie da. Boję się.. po raz pierwszy w życiu przyznaję, że się boję..
-Nie bój się - powiedział miękko i mnie do siebie przytulił - jestem przy tobie i zawsze będę. Damy sobie radę, zobaczysz. Możemy osiągnąć wszystko. Razem pokonamy przeszkody.
-Jesteś moim aniołem, wiesz? Gdyby nie ty..
-Daj spokój - przerwał mi i pocałował w czoło - ja nic nie robię. Po prostu chcę być przy tobie, bo to daje mi największe szczęście. Kocham cię jak jakiś wariat! To szaleństwo, ale bardzo mi się podoba.
-Nie wolałbyś mieć dziewczyny, która jest zdrowa? Która żyłaby z tobą aż do starości? Z którą będziesz miał dzieci i wnuki?
-Chcę tylko ciebie.
-Ale ja nie mogę ci tego dać..
-Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Liz, niech wreszcie dotrze do ciebie fakt, że jesteś dla mnie wszystkim! Nie zamieniłbym cię za nikogo innego. Ty dajesz mi szczęście i to na twój widok się uśmiecham. Nie chcę nikogo innego i skończ z takimi pierdołami. Kocham tylko ciebie.
-Ja też cię kocham - w końcu się uśmiechnęłam - jesteś niesamowity.
-Jestem twój.
Po tych słowach mnie pocałował, a ja poczułam motyle w brzuchu. Byłam pewna, że Max nigdy by się tak nie zachował. Odwiedziłby mnie raz, czy dwa a potem by odpuścił i poszedł na imprezę. On i Zayn byli zupełnie inni. Zayn był czuły, opiekuńczy i kochany, a Max porywczy, zniecierpliwiony i nic by go to nie obchodziło. Byle by wyjść, napić się i naćpać.
Zayn siedział u mnie przez cały dzień. Dopiero pod wieczór lekarz poprosił go, by wyszedł. Na szczęście nie robili mi badań, tylko podawali lekarstwa. Mimo wszystko nie czułam się najlepiej. Przez mój tryb życia bardzo naraziłam swoje zdrowie. Żałowałam każdej imprezy, każdej kropli alkoholu, każdego papierosa i każdego skręta wypalonego ze starymi znajomymi. To nie miało już żadnego znaczenia. Kiedyś moje życie nie miało sensu. Chciałam po prostu przeżyć i wiedzieć, że było fajnie. Teraz chciałam żyć jak najdłużej, by być z Zaynem. On był moją siłą, motywacją i oparciem.
Mijał dzień za dniem. Ciągle czekałam tylko na to, by usłyszeć, że wychodzę do domu. I w końcu się doczekałam. Do mojej sali wszedł lekarz i oznajmił, że mój stan się poprawił i jestem w stanie wrócić do normalnego życia. Byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę zacząć skakać. Dostałam jakieś nowe leki, całą listę rzeczy, które powinnam robić, a których nie i w końcu mogłam wyjść z tego cholernego miejsca. Tego dnia Zayn z chłopakami byli na jakimś ważnym wywiadzie, więc nie mógł mnie odebrać, ale na szczęście zrobiła to Lily. Przywiozła mi ubrania i kosmetyki. Doprowadziłam się do porządku i jak najszybciej opuściłam szpital. W końcu poczułam delikatny powiew wiatru na skórze, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Lily tylko wywróciła oczami i zaśmiała się. Wsiadłyśmy do samochodu i już po kilkunastu minutach byłam w domu. Szybko poszłam do swojego pokoju i padłam na łóżko. Lily weszła zaraz za mną.
-Była u ciebie Jessie - powiedziała, a ja się skrzywiłam - była nieźle wkurzona. Myślałam, że zaraz się rozpałcze.
-Kto? Ona? - zdziwiłam się -Rozpłakać się? Kochana, ty chyba nie znasz tej suki..
-Naprawdę tak wyglądała! Pytała o ciebie. Powiedziałam tylko, że cię nie ma. Zaczęła coś krzyczeć i mówić, że przyjdzie jeszcze dzisiaj.
-Nie powiedziała, o co jej chodzi?
-No właśnie nie. Wpadnie zapewne dziś.
-Yh.. nie mam ochoty widzieć tego, co ona nazywa twarzą. Moje nerwy mogą tego nie wytrzymać.
-Nie ciekawi cię, czego ona może chcieć?
-To Jess - westchnęłam - zapewne przyjdzie mnie przekonywać, żebym wróciła do ich paczki. A mnie to kompletnie nie rusza.
-Pożyjemy, zobaczymy.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Lil była wspaniałą kuzynką i przyjaciółką. Ona i Zayn stanowili dla mnie największą podporę. Kiedy wyszła z mojego pokoju, poszłam pod prysznic i relaksowałam się ciepłą wodą, która delikatnie obmywała moje ciało. W końcu wyszłam, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam się w TEN zestaw. Zastanawiałam się, co robić przez resztę dnia. Zeszłam na dół do kuchni, żeby się czegoś napić i właśnie w tym momencie do mojego domu wpadła Jessie. Bez pukania czy dzwonienia. Po prostu wtargnęła do środka. Stanęłam zaskoczona i spojrzałam na nią jak na idiotkę. Była wyraźnie wkurzona i, naprawdę, wyglądała jakby płakała.
-Istnieje coś takiego jak dzwonek - warknęłam.
-To wszystko twoja wina! - krzyknęła, czym kompletnie mnie zdziwiła.
-Moja wina, że nie wiesz, co to dzwonek? - zakpiłam zdezorientowana.
-To twoja wina ty nic nie warta szmato! - krzyknęła i podeszła kilka kroków - To wszystko przez ciebie! Jesteś z siebie zadowolona?!
-Cholera, Jess - wkurzyłam się - o czym ty do mnie mówisz? Jaka moja wina? Co ci się znowu popieprzyło?
-Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi, suko! W ogóle cię to nie obchodzi, prawda?! Masz w dupie to, co się stało! Za kogo ty się do cholery uważasz?!
-Kurwa, dość! - krzyknęłam - Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz! Przez ostatnie dwa tygodnie byłam w szpitalu i wyszłam dopiero dzisiaj! Nie mam pojęcia o czym ty mi tu pierdolisz, więc może łaskawie mi to wytłumaczysz?!
To na chwilę ją uciszyło. Popatrzyła na mnie zaskoczona. Wpatrywałyśmy się w siebie bez słowa. Nie miałam bladego pojęcia o czym ona mówiła. Co do cholery mogło się stać, żeby tak na mnie naskakiwała?
-Ty.. ty nic nie wiesz? - spytała w końcu.
-No jak widać nie - prychnęłam - wchodzisz do mojego domu i robisz mi awantury a ja nawet nie wiem w jakim celu i na jaki temat! Cholera, Jessie. O co ci do kurwy chodzi?
-Max nie żyje - powiedziała, a mnie kompletnie zamurowało - zaćpał się. Eric znalazł go przedwczoraj w nocy w jego mieszkaniu.
-Złoty strzał? - zdołałam wykrztusić.
-Tak. Nic nikomu nie powiedział. Nie wiedzieliśmy, że coś takiego planował! A to wszystko przez ciebie..
-Przeze mnie? - znowu się zdziwiłam - A co ja mam wspólnego z jego śmiercią? Może mi powiesz, że to ja wpakowałam mu igłę w żyłę, co?!
Jess tylko zacisnęła usta i zaczęła grzebać w torebce. Po chwili wyciągnęła w moim kierunku białą kopertę. Wzięłam ją do ręki, nie wiedząc, o co chodzi.
-Z tego dowiesz się wszystkiego - powiedziała ostro.
Po tych słowach odwróciła się i po prostu wyszła. Stałam w korytarzu zdezorientowana. Max nie żyje? Złoty strzał? To było przecież niemożliwe! Max kochał życie i wieczne imprezy. Jak mógł tak po prostu popełnić najgorsze samobójstwo? Bez słowa wróciłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i otworzyłam kopertę, z której wyjęłam zwykłą kartkę z zeszytu. Otworzyłam ją i od razu rozpoznałam jego charakter pisma. Od razu zaczęłam czytać..

Nigdy nie zastanawiałem się, jak powinien wyglądać list samobójcy, bo nigdy nie zamierzałem nim być. Jak widać życie potrafi zaskakiwać, co nie? Zapewne zdziwi was moja śmierć i słusznie. To wszystko przestało mieć dla mnie sens. Te imprezy, chlanie i ćpanie. A wszystko przez jedną osobę. Myślałem, że zdołam JĄ odzyskać, ale się nie udało. Ona kocha tego zasranego sukinsyna, który uważa się za nie wiadomo kogo. Okey, nie powinienem był robić tego, co zrobiłem wtedy na polanie. Po prostu cholernie brakowało mi jej bliskości. O ile wiecie o czym mówię. To wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Grałem drania bez uczuć, ale taki nie byłem. Po prostu byłem o nią chorobliwie zazdrosny, a bez niej nie potrafię żyć. Jakie to banalne, prawda? "Nie kocha mnie to się zabiję". Ale co innego mi pozostaje? Żyć i patrzeć jak tamten obleśny idiota ją dotyka? Mam patrzeć jak ona się to niego lepi? Nie, dzięki. Moja śmierć pomoże wielu osobom. Kocham Liz. I raczej nie przestanę. Wolę umrzeć teraz niż mieć takie gówniane życie. Zapewne za niedługo ją zobaczę, ale nie wiem ile czasu jeszcze jej zostało. Żyjcie, bawcie się, ćpajćie, ruchajcie. Co chcecie. Do zobaczenia kiedyś tam. Sorry za wszystko.
Max ..

Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Przeczytałam jego list dwa razy i dopiero wtedy dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zabił się, bo mnie kochał? Przecież to kompletnie bez sensu! Okazywał to w bardzo dziwny sposób. Zwłaszcza z tym gwałtem. Max naprawdę był idiotą i psycholem. Nie wiedziałam, dlaczego nagle w moich oczach pojawiły się łzy. Może to przez te wszystkie wspólne wspomnienia. W końcu nie zawsze był skurwysynem. Nie mogło dotrzeć do mnie to, że się zabił. I to jeszcze za pomocą narkotyków. Położyłam jego list na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Czy to była moja wina? Czy to ja zawiniłam? Jess i Eric zapewne właśnie tak myśleli. Obwiniali mnie o jego śmierć. Nienawidziłam go za ten gwałt i za to, że miałam takie życie a nie inne. Ale teraz.. on mnie kochał? Naprawdę kochał? Jakoś trudno mi było w to uwierzyć. Jess pałała do mnie nienawiścią, bo Max się zabił. To wszystko nie miało żadnego sensu. Co miałam o tym wszystkim myśleć? Zerwaliśmy ze sobą z jego winy. To on zawinił, nie ja. Choć.. wina zawsze leży po obu stronach. Może w ogóle nie powinniśmy być razem. Ten związek od początku był pomyłką. To Zayna kochałam. On był dla mnie wszystkim. Max nigdy by taki nie był. Zawsze byłby tym rozpieszczonym dzieciakiem, który za koke czy amfe oddałby wszystkie pieniądze. Był uzależniony. A ja nie. Dwa różne światy? Czy mogłam to tak nazwać? Myślałam, że głowa eksploduje mi od myśli. Znowu nowe komplikacje. Czy ja nie mogłam mieć ani odrobiny spokoju? 
Kilka godzin później zjawił się Zayn. Powitał mnie uśmiechem, którego niestety nie mogłam odwzajemnić. Wręczył mi długą, czerwoną różę i ucałował na powitanie. Słodki i romantyczny. Cały Malik. Usiadł obok mnie i coś mówił, ale go nie słuchałam. Ciągle zaprzątałam sobie głowę śmiercią Maxa. To naprawdę nie miało sensu.
-...i wtedy pomyślałem, że.. Lizzie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jego głos wyrwał mnie z rozmyśleń.
-Emm.. przepraszam cię, ale nie mam do niczego głowy.
-Coś się stało? 
-Max nie żyje. Zaćpał się.
Zayn wyglądał na zaskoczonego. Nie spodziewał się takiej informacji. 
-Tak po prostu? - spytał zmieszany.
Westchnęłam i podałam mu list. Szybko go przeczytał i odłożył. Nie odezwał się przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że wiele go to kosztuje. Splotłam palce i spojrzałam w podłogę. Nienawidziłam takiej ciszy.
-Uważasz.. - odezwał się w końcu - że to twoja wina?
-Nie wiem.. - odpowiedziałam zrezygnowana - przecież nie kazałam mu się zabijać.
-A.. czujesz się winna jego śmierci? 
-Zayn, skąd takie pytania? - zirytowałam się.
-Po prostu nie chcę, żebyś obwiniała się o jego śmierć. To był jego wybór. Nikt go nie zmuszał do tego, żeby się zabijać. To on zdecydował, że nie chce mu się żyć. Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. To on podjął decyzję.
-Zabił się, bo mnie kochał. Naprawdę sądzisz, że nie miałam z tym nic wspólnego?
-Kochał? - zirytował się - Czy ty się słyszysz? Gdyby cię kochał, to by cię nie zgwałcił do cholery! To nie była miłość. Napisał tak tylko dlatego, żeby dać twoim dawnym znajomym jakiś powód. A może po prostu nie mógł znieść głodu narkotyków? Nie miał już na działki to się zabił, żeby mu było łatwiej.
-Max i brak kasy? Zayn, on był bogaty! Mógł mieć absolutnie wszystko, co chciał! Nowe samochody, ciuchy, sprzęt, narkotyki też. 
-Skąd możesz to wiedzieć? Lizzie, proszę cię, daj spokój. To była jego decyzja. Mógł się o ciebie starać. Dawać ci do zrozumienia, że jesteś dla niego ważna. A co zrobił? Wykorzystał cię. Nie dbał o to, że nie chciałaś i mogło cię to boleć. Chciał zaspokoić swoje potrzeby, a to nie jest miłość.
-Dobra, skończmy ten temat. Jestem już zmęczona tym wszystkim. Pójdę jutro na pogrzeb i zamknę w swoim życiu rozdział pod tytułem "MAX GILBERT". Nie będę do tego wracać. Mam miliony swoich problemów. 
-Podoba mi się twoje podejście - uśmiechnął się - więc co powiesz na moją propozycję?
-Jaką propozycję? - zdziwiłam się.
-Yh.. no tak, nie słuchałaś mnie. Ja, ty, Liam, Lily, Louis, Sandy, Niall i Harry wybieramy się do kina a potem na plażę. Co ty na to?
-Kiedy?
-Za 15 minut. To jak?
-W sumie.. czemu nie.
-Wiedziałem, że się zgodzisz - powiedział i pocałował mnie.
Nie chciałam od razu kończyć pocałunku. Przyciągnęłam go do siebie i usiadłam mu na kolanach. Chciałam rozkoszować się jego bliskością. Niestety nie było na to czasu. Odkleiłam się od niego i poszłam do garderoby. Założyłam swoje ulubione bikini, na które narzuciłam zwiewną, letnią sukienkę i ubrałam brązowe rzymianki. Do torby spakowałam ręcznik, olejki do opalania, bluzę i inne duperele. Wróciłam do swojego pokoju. Zayn stał przy drzwiach. Na dole już siedziała cała reszta. Przywitałam się ze wszystkimi i wsiedliśmy do dużego vana, stojącego na naszym podjeździe. Zapowiadał się naprawdę bardzo mile spędzony dzień.

______________________________
Tralalal, przybywam do Was z rozdziałem 16! :) 
Wiem, że nie było długo, ale dopiero dzisiaj odzyskałam internet. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili :) Może nie jest zbyt długi, ale chciałam go wstawić niezbyt późno, a zaraz wychodzę. Poniedziałek Londyn <3 Achh..
I znowu muszę zostawić Was na 2 tygodnie, bo raczej nie będę mieć internetu na obozie językowym, ale wstawię 17 zaraz jak wrócę :) 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ <3
Bardzo Was proszę o opinie, bo widzę, że jest ich coraz mniej .. ;c
Udanych wakacji <3
I do napisaniaaa! : ))