poniedziałek, 14 października 2013

Epilog...

Zayn  
 [WŁĄCZ!!!!!!!]

Minęło pół roku. Cholerne, puste 6 miesięcy. Moje życie straciło swój sens. Nie miałem już dla kogo walczyć. Wszystko się skończyło. Absolutnie wszystko. Tamten dzień pamiętałem doskonale. Śnił mi się niemal codziennie. To wyjaśniało fakt, dlaczego nie mogłem spać...

Obudziłem się rano wtulony w Lizzie. Jak zwykle ucałowałem ją w czoło i już miałem wstawać, ale coś mnie zaniepokoiło. Jej czoło było zimne. Cała jej skóra była chłodna. Przestraszyłem się nie na żarty. Myślałem, że po prostu jest jej zimno, ale.. jak mogłem tak się pomylić? Próbowałem ją obudzić. Potrząsałem nią, później zacząłem krzyczeć. Ani drgnęła. Przystawiłem ucho do jej serca i dopiero wtedy dotarła do mnie cała prawda. Jej już nie było. Już nigdy się nie obudzi. Zacząłem krzyczeć i płakać. Krzątałem się po całej sali i waliłem pięściami w białe, szpitalne ściany. Do sali wpadł lekarz i 3 pielęgniarki. Widocznie usłyszeli mój głos. Zobaczyli mnie. Roztrzęsionego i zapłakanego. Oni też już wiedzieli. Podeszli do Lizzie i zbadali jej puls, który zanikł na zawsze. Nie panowałem nad sobą. Nie wiedziałem, jak się zachować. To nie mogła być prawda. To musiał być jakiś pieprzony żart, albo zły sen. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że.. że tak po prostu odeszła. Podszedłem do jej łóżka, złapałem za rękę i ucałowałem ją.
-Liz.. obudź się - mówiłem ledwo przytomnym i zapłakanym głosem -wstań do cholery! Wiem, że mnie słyszysz.. wiem, że tam jesteś.. Lizzie obudź się! Nie rób głupstw.. to nie jest śmieszne.. kochanie, błagam! Otwórz oczy! Pozwól mi jeszcze raz zobaczyć ich piękny, brązowy kolor.. otwórz usta, bym mógł usłyszeć twój głos.. wykonaj jakikolwiek ruch! Proszę! Lizzie..
Lekarz z trudem mnie od niej odciągnął. Przybiegło następnych dwóch, którzy musieli mnie trzymać. Choć w sumie to i tak nie było potrzebne. Opadłem na kolana i schowałem twarz w dłoniach. Płakałem. Naprawdę płakałem. Nie dbałem o to, że jestem dorosłym facetem. Rozpłakałem się jak dziecko. Kiedy do sali wpadli jej rodzice, rozpętało się istne piekło. Płacz, krzyki, nerwy.. mamie Lizzie podano środki uspokajające i zaprowadzono do innego pomieszczenia. Jej ojciec ledwo się trzymał. W końcu i mnie chcieli stamtąd zabrać, ale się nie dałem. Nie chciałem wychodzić. Nie chciałem jej zostawiać. Obiecałem, że nigdy jej nie zostawię! 
-Ona nie żyje - powiedział lekarz, sprawiając mi największy ból, jaki w życiu czułem - przegrała z chorobą, Zayn. Nie wrócisz jej życia.
-Kłamie pan.. - odpowiedziałem cichym i niewyraźnym szeptem.
-Chciałbym, ale.. jej już nie ma. Przykro mi.
Wyprowadzili mnie z jej sali na korytarz. Na jednym z krzeseł zobaczyłem Lily. Siedziała i patrzyła przed siebie. Jej twarz nie wyrażała niczego. Widziałem, jak kurczowo zaciska pięści, a łzy spływają po jej policzkach. Wyglądała na spokojną, ale wiedziałem, że w środku ma kompletny chaos. Podszedłem i usiadłem obok niej. Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez i po prostu się do mnie przytuliła. Płakaliśmy obydwoje na szpitalnym korytarzu. Ludzie przechodzili obok nas obojętnie. Nie obchodziło ich to, że właśnie straciliśmy osobę, która była nam bardzo bliska. Osobę, której już nigdy mieliśmy nie zobaczyć...

Ten dzień był jak koszmar, z którego jak najszybciej chciałem się wybudzić, jednak nie mogłem. Już zawsze miałem tkwić w tej przestrzeni pustki, której nic nie mogło wypełnić. Jej pogrzeb.. myślałem, że nie wytrzymam, gdy widziałem tak wielu ludzi w czerni, którzy płakali, choć niektórzy nawet jej nie znali. Nie byli z nią tak blisko jak ja, Lily, jej rodzice czy nawet Jessie z Erickiem. Ta ostatnia dwójka stała blisko mnie. Jess się zmieniła i wiedziałem to. Wiedziałem, że jej łzy są prawdziwe. Co do Ericka nigdy nie byłem pewien. Nie znałem go. Nie miałem z nim do czynienia. Ale.. w końcu był jej przyjacielem. Miesiąc po jej śmierci jej rodzice się wyprowadzili. Nie jakoś daleko. Zamieszkali w Brighton. Lily oczywiście wyjechała z nimi, ale nie przeszkadzało jej to w widywaniu się z Liamem. Nadal byli razem. I nadal się kochali. Pamiętaliśmy o obietnicy, którą złożyliśmy jej niedawno przed jej śmiercią. Zaraz po pogrzebie razem z Harrym, Niallem, Louisem i Liamem poszliśmy do clubu, w którym poznałem Lizzie. Usiedliśmy przy jednym ze stolików i piliśmy. Po prostu piliśmy. Nikt nic nie mówił, a ja nie miałem ochoty rozmawiać. Chciałem choć na chwilę zapomnieć o tym, że jej już nie ma. Chciałem poczuć się, jak dawniej, gdy jeszcze wszystko było okey. Cała nasza znajomość przeleciała mi przed oczami. Pierwsze spotkanie, odrzucenie, zbliżenie, aż w końcu głębokie uczucie. To była najpiękniejsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała. 
Teraz minęło już cholerne pół roku, a pustka w moim sercu ani trochę nie została załatana. Wciąż czułem się okropnie. Po licznych namowach chłopaków wróciłem do zespołu, ale to już nie było to, co kiedyś. Patrzyłem na związek Liama i Lily, czy Louisa i Sandy i czułem w środku głębokie uczucie zazdrości. Miałem wszystko. Teraz nie zostało mi nic. Wciąż kochałem Lizzie. Wciąż na nią czekałem. W rogu mojego pokoju stał stolik, zaścielony czarnym obrusem. Na nim stało 5 ramek ze zdjęciami. Trzy samej Liz i dwa, na których byliśmy razem. Stał tam również bukiet świeżych róż i świeczka, którą zapalałem zawsze rano i gasiłem na noc. Była dobrze zabezpieczona, więc miałem pewność, że nic się nie zapali. 
Była ciemna noc. Wyszedłem z domu i pojechałem na cmentarz. Było już po północy. Wszystko było zamknięte. Zaparkowałem samochód niedaleko bramy i poszedłem na jej grób. Usiadłem na zimnej ławce i patrzyłem na marmurowy nagrobek ze łzami w oczach. Siedziałem w zupełnej ciszy. Byłem sam. Moje emocje były bardzo silne. Nie umiałem sobie z nimi radzić. Nikt nie potrafił pomóc. Ani rodzina, ani przyjaciele.. nikt. Z tym musiałem poradzić sobie sam. Jednak minęło pól roku i nadal nie umiałem. Tęskniłem za nią. Oddałbym wszystko, by móc zobaczyć ją chociaż przez chwilę. Oddałbym absolutnie wszystko, by móc wziąć ją w ramiona i mocno do siebie tuląc, złożyć na jej ustach ostatni pocałunek. Cały się trząsłem. Nie chodziło o to, że było zimno. Zawsze, gdy siadałem w tym miejscu, kierowały mną silne emocje, których za nic nie potrafiłem opanować. Patrzyłem w jej zdjęcie. W jej uśmiechniętą twarz i duże, brązowe oczy. Zostało już tylko zdjęcie. Jej ciało było pod ziemią, a dusza.. dusza była w niebie. Nagle i niespodziewanie ktoś usiadł obok mnie. Byłem tak zamyślony, że nie usłyszałem odgłosu silnika, ani żadnych kroków. Obok mnie był Liam. Nawet z nim nie potrafiłem rozmawiać. W sumie to z nikim nie rozmawiałem. Od śmierci Lizzie omijałem ten temat. Wolałem wszystko zatrzymać dla siebie. Tylko dla siebie.
-Co tu robisz? - spytał z troską.
-Obiecała.. - powiedziałem słabo - obiecała, że jeszcze się spotkamy..
-Zayn.. - jego głos wyrażał ból i rezygnację - ona nie żyje..
-Cicho bądź.. przecież doskonale o tym wiem.. - odpowiedziałem, zaciskając powieki.
-Minęło już pół roku..
-I czym jest to pół roku, Liam? Czym są te cholerne miesiące? No czym? Myślisz, że zapomniałem? Myślisz, że boli mniej? Jeżeli tak, to się mylisz. Ja nadal ją kocham...
-Wiem, że ją kochasz... ona ciebie również.. ale myślisz, że gdyby żyła, chciałaby widzieć cię w takim stanie? Chciałaby widzieć, co się z tobą dzieje? Pękłoby jej serce.
Na jego słowa wspomnienia znów wróciły. Przed oczami stanął mi dzień, dwa tygodnie przed jej śmiercią, gdy siedziałem w jej sali, a ona wtulona we mnie cicho płakała..

Był późny wieczór. Za oknami robiło się już ciemno. Leżałem w łóżku razem z Liz, próbując ją jakoś uspokoić, co wcale nie było łatwe.
-Wiem, że mój koniec jest już bliski - mówiła z bólem - wiem, że za niedługo będziemy musieli się pożegnać.. na zawsze..
-Przestań - odpowiedziałem, całując ją w czoło - na pewno mamy jeszcze mnóstwo czasu. Dobrze się trzymasz, wyniki nie są krytyczne.. jeszcze sporo przed nami.
-Nie, Zayn. Czuję, że to już za niedługo. Mam w sobie to dziwne przeczucie, że zostało mi już niewiele czasu.. to mnie przeraża.
-Kochanie, jestem z tobą. A dopóki tu jestem, nic złego ci się nie stanie.
-Nie możesz mi tego obiecać. Ale.. możesz obiecać coś innego.
-Złożyłem ci już całą masę obietnic, skarbie. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
-Chcę.. to znaczy nie chcę, żebyś po mojej śmierci całkowicie się załamał.. stracił kontakt z ludźmi.. żebyś zamknął się w sobie i próbował sobie radzić sam.. nie chcę tego, rozumiesz? Nie chciałabym widzieć cię w takim stanie.. chciałabym, żebyś po prostu żył na nowo. Żebyś poznał nowych ludzi.. zaczął zupełnie nowy rozdział w swoim życiu.. nie opłakuj mnie. Idź przed siebie. Droga twojego życia jest jeszcze długa i pełna niespodzianek. Nie żyj przeszłością. Ja zawsze będę cię kochać. I wiem, że ty mnie też. Ale.. proszę cię, po prostu żyj. Znajdź sobie kogoś, ułóż życie.. nie trzymaj po mnie żałoby. Nie chcę, żebyś cierpiał...
-To tylko słowa, Lizzie. Nic nie zapełni tej pustki, którą po sobie pozostawisz. Nie będę potrafił tak po prostu żyć, kiedy.. kiedy ciebie już nie będzie.. nie umiem sobie wyobrazić mojego życia bez twojej obecności.. to niewykonalne.
-Proszę cię, Zayn. Spróbuj.. postaraj się.. ja zawsze będę nad tobą czuwać. Nie zostawię cię. Będziesz czuł moją obecność, ale.. nie będziesz mnie widział. Tylko to się zmieni. Bądź szczęśliwy.. Moje dusza będzie krwawić, gdy ty będziesz nieszczęśliwy.. zrób to dla mnie.. dla naszej miłości.. 
-Lizzie..
-Obiecaj, że się postarasz - przerwała mi, patrząc na mnie oczami pełnymi łez - obiecaj, słyszysz?!
-W porządku.. obiecuję.. - powiedziałem z bólem i jeszcze mocniej ją do siebie przytuliłem.
To była najtrudniejsza rzecz w moim życiu. Choć.. wszystko było tak cholernie trudne, że nie potrafiłem wyobrazić sobie swojej przyszłości..

Tak. Lizzie nie chciała, żebym żył w smutku, bólu i samotności. Szkoda tylko, że nie wiedziała, że inaczej po prostu się nie da. Na każde wspomnienie jej osoby moje serce zalewała nowa fala bólu. Co z tego, że minęło pół roku? CO Z TEGO? Czas leciał naprzód, niezatrzymany przez nic. Ale moje życie zatrzymało się w miejscu.. w tym momencie, gdy usłyszałem słowa lekarza.. "Ona nie żyje.."
-Nie potrafię bez niej żyć - powiedziałem, zaskakując samego siebie. Słowa same wychodziły z moich ust - nie potrafię, rozumiesz? Tęsknię za nią tak cholernie.. ta pustka w moim sercu nie daje o sobie zapomnieć. Nie umiem iść naprzód.. nie umiem cieszyć się życiem.. jestem wrakiem człowieka, pozbawionym jakichkolwiek uczuć do innych! Moje serce biło dla niej.. moje życie było dla niej.. a teraz? Co mam zrobić, Liam? Nie potrafię sobie poradzić.. nie umiem o tym wszystkim zapomnieć.. wspomnienia nawiedzają mnie na każdym kroku.. i w dzień, i w nocy.. cały czas. Nadal kocham tylko ją..
-A ona kocha ciebie. Mimo tego, że nie ma jej na ziemi. Powinieneś żyć i za siebie, i za nią. Powinieneś uśmiechać się za was oboje.. powinieneś iść naprzód za was oboje! Zayn, zrozum i pomyśl. Czy gdybyś to ty umierał, chciałbyś, aby ona zachowywała się tak, jak ty teraz? Chciałbyś żeby przez całe życie była smutna, załamana? Chciałbyś tego? Czy raczej wolałbyś, żeby była uśmiechnięta? Żeby cieszyła się życiem i tym, co ma? Co byś dla niej wybrał? Ból czy szczęście?
-Szczęście.. - odpowiedziałem słabo.
-A ona wybrała to samo dla ciebie. 
-Ale ja nie potrafię cieszyć się życiem, wiedząc, że ona leży w ziemi i nigdy nie wróci! - krzyknąłem, a łzy znów płynęły po moich policzkach - Nie umiem, Liam. To jest tak cholernie trudne..
-Wiem, że to trudne. Myślisz, że ja za nią nie tęsknię? Myślisz, że chłopaki i Lily nie tęsknią? A jej rodzice? Musieli wyjechać, bo nie dali sobie rady! Wszystkich nas boli jej śmierć. Ale życie idzie naprzód. Nigdzie się nie zatrzymuje. Dni mijają, wszystko mija. Musisz wziąć się w garśc. Musisz dać radę. Nie dla mnie, nie dla siebie.. tylko dla niej. Przde wszystkim dla niej. Pomyśl o wszystkich obietnicach, które jej złożyłeś. Dotrzymaj ich. A teraz pomyśl o jej rodzicach. Wiesz, jak im musi być ciężko? Weź się w garść, Malik. Jedź do nich. Pokaż, że mogą na ciebie liczyć. Bądź dla nich siłą! Dasz radę. Wszyscy jesteśmy z tobą i wszyscy jesteśmy gotowi ci pomóc. Zaufaj mi. Te dobre dni jeszcze nadejdą. Musisz po prostu zacząć się starać.
-Chciałbym w to wierzyć..
-To uwierz. Niech jej śmierć będzie dla ciebie powodem do życia.
-Myślisz... że dałbym radę? - spytałem z małą nadzieją.
-Ja tak nie myślę, Zayn. Ja to wiem. Jesteś silnym facetem. Zawsze dawałeś radę. Nie zapomnisz o niej, wiem o tym. Ale nauczysz się żyć na nowo. Musisz tylko chcieć. I musisz się postarać.
-Dziękuję..
-Nie dziękuj mi. Wiem, że po jej śmierci zamknąłeś się w sobie. To ja ci dziękuję, że w końcu zdobyłeś się na to, żeby mi o wszystkim opowiedzieć. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.
-Ty na mnie też, bracie. Postaram się.. na ile to możliwe.
-Trzymam cię za słowo.
Liam po prostu poklepał mnie po plecach i przytulił do siebie. Byłem naprawdę szczęściarzem, że miałem takiego przyjaciela. Reszta też się starała. Nasi fani również. Nie było dnia, żebym na Twitterze nie dostał pokrzepiających wiadomości, czy kondolencji. Przez pierwszy miesiąc w Trends utrzymywało się hasło #StayStrongZayn i #PrayForLizzie. Ludzie mnie wspierali. Wierzyli we mnie. Musiałem w końcu stanąć na nogach i brać życie takim, jakie było.
Poprosiłem Liama, żeby pojechał do do domu. Chciałem zostać sam. Zamknąłem oczy i pomyślałem o niej. O jej roześmianej twarzy, iskrzących oczach, przepięknym uśmiechu i długich, blond włosach. Przed oczami stanął mi obraz nas na tamtej plaży, gdy po prostu siedzieliśmy wtuleni w siebie. Po raz pierwszy od 6 miesięcy na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. I właśnie w tym momencie zawiał wiatr, który delikatnie musnął skórę mojej twarzy. To była ona. Nie mogłem jej zobaczyć, ale mogłem poczuć jej obecność. Wiedziałem, że zawsze będzie w pobliżu. W każdym powiewie wiatru, w każdym promyku słońca, czy w każdym płatku śniegu. A przede wszystkim: w moim sercu.. ♥

___________________________________
MOI KOCHANI.. dobrnęliśmy do końca.. :C 
miałam łzy w oczach, jak tworzyłam ten epilog. To była naprawdę najtrudniejsza rzecz, jaką musiałam napisać. Nie wiem, czy sobie z tym poradziłam, ocenę zostawiam Wam.
Dziękuję Wam, że byliście ze mną przez kolejne opowiadanie. Nie lubię kończyć historii, ale wszystko ma swój koniec i nic na to nie poradzimy. Albo pozytywny, albo.. niestety negatywny.
Ta historia miała swój urok i swój morał. Mam nadzieję, że mimo wszystko coś z niej wyniesiecie :) 
Kocham Was bardzo mocno <3 Gdyby nie Wy, nic bym nie osiągnęła :) 

CZYTASZ = SKOMENTUJ ♥
Ten ostatni raz :) 

Mam nadzieję, że za niedługo zacznę nowe opowiadanie. Muszę tylko na coś wpaść.. :D 
Tymczasem zapraszam Was na Unusual Choices --> http://unusualchoicess.blogspot.com/


BIG LOVE ♥
#1DFamily 

niedziela, 29 września 2013

~Dwudziesty~


Każdego kolejnego dnia budziłam się coraz słabsza. Otuchy dodawało mi jedynie to, że codziennie widziałam przy moim łóżku Zayna. Zastanawiałam się, czy on w ogóle opuszczał moją salę. Zasypiałam, patrząc w jego uśmiech, a budziłam się, patrząc na jego zmęczoną twarz. Nie raz było tak, że po otworzeniu oczu, widziałam go nad sobą. Jego pierwsze słowa zawsze brzmiały "dzień dobry kochanie". Gdyby nie on, już dawno bym się poddała i nie miała żadnego powodu do dalszego życia. Ale nie, było inaczej. On dodawał mi otuchy. Mimo tego, że wiedziałam, że mój czas jest coraz krótszy, potrafiłam się nawet uśmiechać. Byłam silna. Musiałam być. Dla siebie, dla niego, dla Lily, dla rodziców, dla Jessie.. od jej ostatniej wizyty, pojawiała się niemal co drugi dzień. Siadała obok i opowiadała o tym, co dzieje się na zewnątrz. Kilka razy odwiedził mnie nawet Eric. Dziwiło mnie to, że potrafiłam rozmawiać z nimi jak dawniej.. zupełnie jakby nic się nie stało..
Szpital stał się moim domem. Nie opuszczałam go nawet na minutę. Wiedziałam, że nigdy więcej nie zobaczę swojego pokoju. Wiedziałam, że już nigdy nie przekroczę progu swojego domu.. To bolało. Bardzo bolało. Tego bólu nie da się nawet opisać. Byłam coraz słabsza i coraz bardziej chora. Po moich długich blond włosach nie pozostał nawet ślad. Teraz moją łysą głowę zdobiła jedynie czerwona chusta, którą dostałam od Zayna. Nie byłam w stanie nawet sama wstać z łóżka. Gdy musiałam iść na badania, czy do toalety, siadałam na wózek przy pomocy pielęgniarek lub kogoś, kto akurat mnie odwiedzał. Sama zostawałam tylko na krótkie chwile i wcale nie zdarzało się to często. Czy płakałam? Tak. I to dużo. Siadałam na swoim szpitalnym łóżku i patrzyłam przez okno, gdzie inni ludzie prowadzili swoje normalne życie. Spacerowali, jeździli do pracy, na zakupy, na imprezy.. ja już nie mogłam. Mój czas biegł coraz szybciej i zostawało go coraz mniej. Zrozumiałam, jak bardzo życie jest kruche. Kiedyś nie potrafiłam cieszyć się małymi rzeczami. Nie potrafiłam dostrzec piękna, które otaczało mnie z każdej strony. Nie potrafiłam zachwycać się pięknem natury, ani żadnym innym. Nie potrafiłam docenić tych wszystkich, małych rzeczy, które były tak bardzo dla mnie ważne.. bardzo często wspominałam ten dzień, w którym Zayn zabrał mnie na plażę. Uczucie gorącego piasku pod stopami, widok zachodzącego słońca, rozścielony koc i ta piosenka, która do tej pory nie wyszła z mojej głowy. Jej tekst znałam na pamięć. Ciągle nuciłam ją sobie pod nosem. Byłam wrakiem człowieka. Codziennie rozglądałam się po swojej sali, by dostrzec w niej coś, czego do tej pory nie odkryłam. Nie udało mi się to. Kiedyś miałam różne marzenia. Wyjechać do Hiszpanii, bawić się na imprezie z samymi sławami, kupić sobie ciuchy z najnowszych kolekcji.. a teraz? Wszystko się zmieniło. Moim największym marzeniem było to, by móc wyjść na zewnątrz, położyć się na trawie, wtulić w Zayna i przez całą noc patrzeć w gwiazdy. Teraz nawet to nie było możliwe. Chciałam zostać. Chciałam być z nim już zawsze. Chciałam żyć u jego boku. Tego też nie mogłam mieć. Nie mogłam zostać. Dopiero pod koniec swojego życia odkryłam, czym naprawdę jest szczęście. A teraz miałam po prostu je stracić.. to nie było fair. Byłam wściekła na siebie za to, że nie doceniałam życia. Za to, że się trułam i myślałam o samobójstwie. Oddałabym wszystko, by móc zostać na świecie choć jeszcze przez rok. Tymczasem został mi miesiąc.. Niecałe 30 dni. Było ciężko. Naprawdę bardzo ciężko. Widziałam zapłakane oczy rodziców, Lily i nawet Zayna. Ukrywał swoją słabość, ale przecież doskonale wiedziałam, że płakał. Nie myślcie, że jestem jakaś bez uczuć. Sama również wylewałam wiele łez. Nie chciałam umierać. Nie chciałam odchodzić. Nie chciałam zostawiać tego wszystkiego, co otrzymałam od losu. Tylko czy miałam jakiś wybór? Nie. Nie miałam żadnego. Śmierć była nieunikniona. Nie wyobrażałam sobie tego. Czy to będzie bolało? Umrę we śnie, czy na jawie? Kto będzie ostatnią osobą, którą zobaczę przed wiecznym snem? Kogo twarz będzie tą ostatnią? Te pytania nie dawały mi spokoju. Ciągle huczały w mojej głowie. Musiałam jakoś sobie z nimi radzić. Jednak z każdym dniem było to coraz trudniejsze..

Był poniedziałek. Tego dnia obudziłam się później niż zwykle. Od razu poczułam jakiś słodki zapach. Otworzyłam oczy i lekko się podniosłam. Na mojej twarzy od razu zagościł szeroki uśmiech. Cała moja sala wypełniona była kwiatami, a Zayn siedział w fotelu w kącie i czytał jakąś gazetę.
-Kiedy ty to wszystko zrobiłeś? - spytałam go z wielkim uśmiechem na ustach.
Podniósł wzrok znad gazety, odłożył ją na stolik i podszedł do mnie. Wziął mnie za rękę i ucałował ją, a później moje czoło.
-Dzień dobry kochanie - powiedział spokojnie i czule.
-Odpowiedz mi!
-Miałem bardzo dużo czasu, zważywszy na to, że spałaś ponad 12 godzin, skarbie. Kwiaciarnia jest zaraz za rogiem. Stwierdziłem, że stęskniłaś się za naturą, czyż nie?
-Jesteś niesamowity, wiesz? Kocham cię.
-Ja też cię kocham, Lizzie. Najmocniej na świecie. I nigdy nie zamierzam przestać.
-Obiecujesz? Że będziesz mnie kochał nawet jak już umrę i jak zwiążesz się z kimś innym?
-Nigdy nie przestanę cię kochać. Nigdy. Obiecuję.
-Dziękuję - uśmiechnęłam się słabo.
Opadłam na poduszkę, a po chwili do sali weszła pielęgniarka, by jak zwykle podać mi kroplówkę i zastrzyk przeciwbólowy. Zayn położył się obok mnie. Doskonale wiedział, że lubiłam jego obecność. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy.
-Your hands fits in mine, like is made just for me.. - zaczął cicho śpiewać, a ja wsłuchiwałam się w jego głos jak zahipnotyzowana.
Mogłabym spędzać tak całe dnie. Wystarczał mi tylko on. Ale tego dnia tak nie było. Godzinę później, gdy właśnie zaczynałam zasypiać, drzwi do mojej sali się otworzyły i do środka weszła cała gromada moich przyjaciół. Harry, Niall, Liam, Louis, Sandy, Lily i Jessie. Rozbudziłam się w jednej chwili, a Zayn podniósł się i przywitał wszystkich po kolei. Ja też nie zostałam pominięta. Każdy z nich mocno mnie przytulił, po czym wszyscy usiedli na krzesłach i moim łóżku. Byłam słaba. Nie czułam się na siłach, żeby przyjmować gości, ale nigdy nie byłabym w stanie ich wyprosić. Nie ich. Nie było nawet takiej opcji.
-No i jak się czuje nasza mała bakteryjka? - spytał Hazz, jak zwykle się szczerząc.
-Och, wyśmienicie - odpowiedziałam - czuję, że jestem w stanie stąd wyjść i pójść na całodniowe zakupy na Oxford Street. Ktoś chętny?
-Ja zawsze - powiedziała od razu Jess - nigdy nie zapomnę tych naszych wypadów na zakupy.
-Cały dzień z głowy - zaśmiałam się.
-Wy i te wasze babskie sprawy - prychnął Louis - ja to bym poszedł na piwo.
-Już nawet nie pamiętam, jak smakuje alkohol - odpowiedziałam z udanym grymasem - zapłacę 200 funtów temu, kto przyniesie mi tu jakiekolwiek piwo.
-Kuszące, ale.. musisz zadowolić się wodą, moja droga - powiedział od razu Liam.
-To mnie nie satysfakcjonuje - jęknęłam.
-Budzi się w tobie duch szalonej imprezowiczki? - spytała Lily.
-Tak, zdecydowanie!
Wszyscy się zaśmiali, a ja ukradkiem spojrzałam na moją kuzynkę. Była pomalowana, ale nawet z makijażem było widać jej zaczerwienione oczy, spuchnięte wargi i zapadnięte policzki. Mój widok wiele ją kosztował. Coś ściskało mnie w sercu na myśl, że ona cierpi i to z mojego powodu.
-Wy wszyscy musicie mi coś obiecać - powiedziałam stanowczo.
-Co takiego? - spytał Niall.
-Że po moim pogrzebie pójdziecie do jakiegokolwiek baru i najebiecie się i za siebie, i za mnie. Mogę na was liczyć?
-Na to mamy jeszcze czas - powiedział Zayn, ściskając moją dłoń.
-Obiecajcie mi to - zażądałam.
-Okey, w porządku, obiecujemy - powiedział Louis - możesz być pewna, że tego dnia, to raczej do domu nie wrócimy. Zadowolona?
-Jak nigdy - zaśmiałam się.
Z nimi czas leciał mi jakoś szybciej. Rozmawialiśmy na dosłownie każdy temat. Nie czułam nawet tak wielkiego zmęczenia. Mogłabym spędzać tak całe dnie. Dopiero niedawno zrozumiałam, jak wielką wagę ma przyjaźń i jak bardzo jej potrzebowałam. Spędziłam z nimi dosłownie cały dzień. Nie opuścili szpitala nawet wtedy, gdy lekarz wyprosił ich z mojej sali, bo musiałam dostać zastrzyk i leki. Wrócili 15 minut później i siedzieli już do późnego wieczora. Lekarze i pielęgniarki już przywykli do tego, że Zayn spędzał u mnie noce. Raz zaproponowali mu nawet oddzielne łóżko, ale im odmówił. Choć w sumie sama nie wiem, dlaczego. Nie chciał zostawić mnie nawet na krótką chwilę. Był przy mnie cały czas. Nie wiedziałam, jak mu się odpłacić. Kiedy zostaliśmy już sami, położył się obok mnie, a ja oparłam głowę na jego klatce piersiowej. Głaskał mnie po włosach, a ja z zamkniętymi oczami wsłuchiwałam się w miarowe bicie jego serca.
-I pomyśleć, że będę leżeć tak do końca życia - powiedziałam z lekkim uśmiechem - moje marzenie się spełni.
-Jakie marzenie? - spytał podejrzliwie.
-Żeby umrzeć przy tobie. I żeby umrzeć wcześniej niż ty, by nie móc patrzeć na twoją śmierć. Bo wtedy pękłoby mi serce.
-Nie mów tak - powiedział cicho - nie musimy rozmawiać o tym, ile jeszcze nam zostało.. cieszmy się każdą chwilą, Lizzie. Nie chcę cię stracić.
-Nie stracisz mnie, Zayn. Ja już na zawsze będę tylko twoja. Ale pamiętaj, co mi obiecałeś.
-Obiecałem ci wiele rzeczy, skarbie.
-Obiecałeś mi, że nie będziesz sam.. że znajdziesz sobie kogoś, kogo pokochasz i z kim będziesz szczęśliwy.. kogoś, z kim przeżyjesz resztę swojego życia..
-Nie przypominam sobie..
-Zayn! Obiecałeś mi! I masz dotrzymać słowa, jasne? Bo będę przychodzić i straszyć cię po nocach!
-Nie miałbym nic przeciwko.. - powiedział cichym szeptem.
-Kochanie.. nic nie poradzimy na to, że umieram..
-Przestań.. proszę, po prostu przestań..
-Ale to prawda i sam dobrze o tym wiesz! Nie możemy omijać trudnych tematów.. nie wiem, ile jeszcze mi zostało, ale.. nie chcę, żebyś odszedł.. nie chcę być sama..
-Nie będziesz sama - przytulił mnie do siebie i ucałował w czoło - przysięgam, że nie zostawię cię samej nawet na minutę. Przysięgam, że będę tutaj cały czas.
-Dziękuję..
W tym momencie pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Potem było ich coraz więcej. Znów się rozpłakałam. Znów pokazałam swoją słabość. Zayn mnie uspokajał, przytulał, głaskał po głowie. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że miałam go przy sobie. Każdy inny po prostu przestraszyłby się i mnie zostawił. Ale nie on. Wiedziałam, że nigdy by mi tego nie zrobił. Szkoda, że dopiero przed śmiercią zrozumiałam, czym jest prawdziwa miłość.

Nadszedł wieczór. Byłam zmęczona całym dniem. Ułożyłam głowę na poduszce i zamknęłam oczy. Zayn siedział obok mnie i głęboko nad czymś myślał. Wciąż trzymał moją dłoń i delikatnie ją głaskał. Widziałam, w jak ciężkim był stanie. Ostatnio bardzo schudł, jego oczy wyrażały jedynie ból, a postawa życiowa codziennie się pogarszała.
-Zaśpiewaj mi coś - poprosiłam cicho.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym otworzył usta i zaczął śpiewać. Jego głos sprawiał, że czułam się bezpiecznie.
-Shut the door, turn the light off, I wanna be with you, I wanna feel your love, I wanna lay beside you, I can not hide this even though I try. Heart beats harder, time escapes me, trembling hands touch skin, it makes this harder and the tears stream down my face. If we could only have this life for one more day, if we could only turn back time...
Kiedy słyszałam słowa "before you leave me today", myślałam, że zaraz oszaleję. Nie chciałam go opuszczać. Przecież był dla mnie wszystkim. Zasnęłam w połowie drugiej zwrotki.


Minęły dwa tygodnie. Czas leciał mi niemiłosiernie szybko. Ale tego dnia czułam, że jest bardzo źle. Wiedziałam, że nadszedł mój czas. Nie musiałam się już łudzić. Nie miałam już nawet siły wstać z łóżka. Przez cały dzień byli u mnie rodzice i Lily. Zayn czekał na korytarzu, bo go o to poprosiłam. Z nim chciałam pożegnać się osobno. Mama siedziała na moim łóżku zapłakana. Miałam otwarte oczy i delikatnie się uśmiechałam, ale nie mogłam wykonać żadnego ruchu.
-Mamo.. proszę cię, nie płacz.. - mówiłam cicho - zachowaj łzy na później. Przecież teraz będzie już tylko lepiej..
Obydwoje trzymali mnie za ręce i obydwojgu było bardzo przykro.
-Jak mam nie płakać? - mówiła przez łzy - Przez tak długi okres byłam złą matką, a teraz.. teraz jest już za późno, żeby cokolwiek naprawić!
-Mamo, wcale nie jest za późno. Byłaś wspaniałą matką. To ja byłam okropną córką i tylko przez własną głupotę doprowadziłam swoje życie do takiego stanu. Jestem chora. Nieuleczalnie chora. Było wiadome, że umrę. Proszę cię, nie płacz. Wszystko będzie dobrze..
-Nic nie będzie dobrze, Lizzie.. tak bardzo cię przepraszam..
-Ja ciebie też, mamo.. kocham cię najmocniej na świecie.. dziękuję za wszystko.
-Nie żegnaj się ze mną jeszcze! Przecież żyjesz, jesteś z nami.. jeszcze nie umierasz, ty..
-Mamusiu.. - przerwałam jej - to koniec. Pamiętaj, że kocham cię bardzo mocno i nigdy o tobie nie zapomnę. Będę tam na górze. Będę nad wami czuwać, obiecuję. A teraz.. czy mogłabym porozmawiać z Zaynem? Sam na sam?
-Chyba żartujesz, że teraz stąd wyjdę! Będę z tobą aż do.. aż do..
-Linsday - odezwał się cicho tata - dajmy im chwilę prywatności. Zasłużyli na to. Jest już późno..
-Nie.. ja jej nie zostawię..
-Mamo, błagam cię. Chcę się z nim pożegnać.. możecie spędzić tu całą noc, ale dajcie mi z nim chwilę porozmawiać. Proszę..
Mama tylko pokiwała głową. Tata ucałował mnie w czoło i pomógł mamie wyjść. Do mojej sali wszedł Zayn. Mój promień nadziei. Moje szczęście. Mój największy skarb. Podszedł do mojego łóżka, wziął mnie za rękę i delikatnie pocałował.
-Uratowałeś mnie, kiedy spadałam w dół - powiedziałam ze smutnym uśmiechem i łzami w oczach - teraz już się nie boję. Dziękuję za wszystko, co dla mnie robiłeś.
-Nie mów tak, proszę - w jego oczach również pojawiły się słone łzy - przecież cię kocham. Zrobiłbym dla ciebie absolutnie wszystko.
-Ja też cię kocham. Pamiętaj o tym, co mi obiecałeś.
-Jesteś jedyna. Nie będę w stanie pokochać nikogo tak mocno, jak ciebie.
-Nigdy nie mów nigdy, Zayn. Zobaczysz, że znajdziesz taką osobę. A ja będę szczęśliwa, że.. że znajdziesz swoje szczęście.
-Lizzie, przestań..
-Nie. Nie tym razem. Zawsze mówiłeś, przestań. Ale teraz już nie mogę. Żyj jak najdłużej. Ciesz się życiem za nas oboje. Obiecuję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Rozmawiałam z nim długo. Było już po północy. Rodzice i Lily wrócili do mojej sali. Siedzieli wokół mojego łóżka, a Zayn leżał obok mnie i delikatnie mnie obejmował. Chciało mi się spać, choć wiedziałam, że już się nie obudzę. Pożegnałam się z nimi. Chyba jak należy. Teraz mogłam już spokojnie odejść.
-Jestem już zmęczona - powiedziałam - chcę iść spać. Dobranoc.
-Dobranoc kochanie - powiedziała mama i ucałowała mnie w czoło, tata zrobił to samo.
-Dobranoc, skarbie - usłyszałam szept Zayna, który ucałował mnie w czubek głowy i głaskał mnie po włosach. Wtuliłam się w poduszkę i zamknęłam oczy. W umyśle widziałam siebie i Zayna siedzących na plaży. Byliśmy uśmiechnięci i zakochani. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. A potem.. potem już nie było mnie na ziemi. Mój czas się skończył. Moja historia dobiegła końca. Zmarłam w otoczeniu ludzi, których bardzo mocno kochałam...


__________________________________
 Tak.. smutno.. bardzo smutno.. Lizzie zmarła ;c
Od początku, gdy planowałam to opowiadanie, wiedziałam, że główna bohaterka umrze. Bo przecież w życiu nie wszystko kończy się happy endem. Nie wszystko ma taki koniec, jaki byśmy chcieli. Życie jest bardzo kruche i bardzo łatwo je stracić. Lepiej zastanowić się nad tym, co robimy. I to bardzo poważnie.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!
Epilog pojawi się w przeciągu dwóch tygodni. 
Mam nadzieję, że zostawicie komentarze, bo zawsze bardzo miło mi się je czyta.

DO NAPISANIA XxXxX

niedziela, 15 września 2013

~Dziewiętnasty~

  Zayn

 Pędziłem do szpitala jak szalony. Nie dbałem o to, że przekroczyłem dozwoloną prędkość i że policja zaraz może mnie zatrzymać. Nie myślałem trzeźwo. Przecież miałem być przy niej cały czas! Po jaką cholerę jechałem na ten głupi wywiad? Czemu w ogóle ją zostawiłem? Jasne, wcześniej też wyjeżdżałem, ale miałem pewność, że nic jej nie jest i że czuje się dobrze. Czyżby tym razem mnie okłamała? Tylko jaki to miało sens? W końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Szybko znalazłem wolne miejsce na parkingu i wbiegłem do budynku. Wiedziałem, dokąd się kierować. Odwiedzałem to miejsce już wiele razy. To piętro znałem już na pamięć. W końcu na jednym z krzeseł dostrzegłem Lily. Usłyszała odgłos moich kroków i wstała. Widziałem, że była cała zapłakana. Serce zaczęło szybciej mi bić, bo kompletnie nie wiedziałem, co o tym myśleć. Kiedy już do niej doszedłem, bez słowa przytuliła mnie i wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Lily, co się dzieje? - spytałem drżącym głosem - Dlaczego ty płaczesz? O co tu chodzi?
-Ja.. nie wiem, Zayn.. zasłabła. Zabrało ją pogotowie. Odkąd tu przyjechałam, to tylko siedzę i czekam. Lekarze nie wychodzą z tej głupiej sali. Nikt nic nie mówi. Ta niewiedza mnie dobija. Boję się o nią.. przecież wiesz, że jej stan się pogarsza.. nie wiem, co robić...
-Spokojnie, na pewno zaraz czegoś się dowiemy - starałem się uspokoić zarówno ją, jak i siebie.
-Ona nie może umrzeć.. nie może..
Zacząłem głaskać ją po głowie, choć trzęsły mi się ręce. Jak miałem ją pocieszać, skoro sam myślałem dokładnie o tym samym? Lizzie była chora. Bardzo poważnie chora. I wiedziała, że za niedługo umrze. Wszyscy to wiedzieliśmy. Tylko.. czemu tak szybko? Nie mogła jeszcze odejść! Nie mogła odejść bez pożegnania! Nie mogła..
Razem z Lily usiedliśmy na niewygodnych, niebieskich krzesłach i czekaliśmy na jakieś informacje. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie mogłem usiedzieć na miejscu w spokoju. Coś we mnie mówiło, że muszę coś zrobić. Pytanie tylko, co? Emocje rozsadzały mnie od środka.
-Lily, czy z nią rano było wszystko okey? Skarżyła się na coś? Pogorszyło się jej? - zacząłem wypytywać.
-Ja.. nie wiem.. - odpowiedziała roztrzęsiona - byłam u niej kilka razy. Za każdym razem spała, albo czytała książkę.. nie skarżyła się na nic.. mówiła, że jest okey.. nawet nie wiem, kiedy zeszła na dół..
-Po co zeszła?
-Żeby wziąć leki.. a po co innego miałaby schodzić? Miałam je jej przynieść.. i po to zeszłam.. i wtedy ją zobaczyłam, a ona upadła i.. Zayn, ja nie wiem, co robić.. boję się o nią..
Właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły. W końcu z sali wyszedł lekarz. Wstaliśmy jak na komendę i w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy nim.
-Co z nią? - spytałem od razu - Jak ona się czuje?
-Nie mam dla was dobrych wieści - powiedział poważnie - i dlaczego znowu nie ma tu jej rodziców?
-Mają bardzo ważne spotkanie, ale jestem pewna, że za chwilę tu będą - powiedziała Lily ocierając łzy - powie nam pan, co z nią? Przecież doskonale pan wie, że się martwimy do cholery!
-W porządku moja droga, bez nerwów. Zapraszam was do mojego gabinetu.
Skinąłem głową i objąłem Lily w pasie, żeby pomóc jej iść. Była już naprawdę wykończona. Choć sam nie byłem w lepszej formie. W końcu usiedliśmy naprzeciwko biurka lekarza i z niecierpliwością czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Czułem, jak strach zaczyna coraz bardziej pożerać mnie od środka. 
-Jej stan jest bardzo zły - zaczął, patrząc prosto na mnie - na szczęście leki jeszcze działają i widoczna jest mała poprawa. Jednakże Elizabeth nie wyjdzie już do domu. Komórki raka się rozprzestrzeniły. Jej krew jest coraz bardziej zanieczyszczona, organizm przestaje sobie radzić, jest coraz słabsza i coraz mniej odporna. Póki co jest w śpiączce farmakologicznej, z której wybudzimy ją jutro rano. Jeżeli wyniki będą w miarę dobre, podamy jej chemioterapię. To jedyna szansa na to, by żyła jeszcze chwilę..
-To znaczy, ile? - spytałem twardo - Ile tym razem jej pan daje, doktorze?
-Nie mogę precyzyjnie podać ci daty jej śmierci, mój drogi..
-Ile? - przerwałem mu.
-Około 3 miesiące - odpowiedział z westchnięciem - przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Szansa na wyleczenie jest równa zeru. Musicie oswoić się z myślą, że..
-Niech pan nie kończy tego zdania - znów mu przerwałem.
Lily nie wytrzymała. Wstała i po prostu wybiegła z gabinetu. Skinąłem na lekarza i wyszedłem za nią. Nie chciałem, żeby była teraz sama. Liam i chłopaki musieli zostać, bo Paul miał do nich kilka spraw, ale ja nie mogłem czekać. A dopóki Liam się nie zjawił, ja musiałem się nią zaopiekować. Mimo wszystko, musiałem dać radę, chociaż w środku czułem całkowitą pustkę, żal i wielki smutek, który coraz bardziej mnie ogarniał. Znalazłem ją pod szpitalem. Siedziała na murku w zupełnej ciszy, a pojedyncze łzy spływały jej po policzkach. Widziałem, że chciała wyciągnąć coś z torebki, ale gdy tylko mnie zauważyła, od razu ją zamknęła. Przykuło to moją uwagę. Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z westchnieniem.
-Co tam chowasz? - spytałem po prostu.
-Nie, nic ważnego.. - jąkała się - naprawdę nic.
-Lily.. doskonale wiesz, że niczego przede mną nie ukryjesz. Albo powiesz prawdę, albo powiem Liamowi, żeby przeszukał ci torebkę.
-Co? Nie! Zwariowałeś? Nie ma takiej potrzeby..
-No więc? Co tam masz?
Dziewczyna westchnęła i otworzyła torebkę, wyciągając z niej paczkę Marlboro Gold. Popatrzyłem na nią w zupełnym szoku. Tego się nie spodziewałem.
-Ty.. ty palisz?! - spytałem z niedowierzaniem.
-To naprawdę takie dziwne? - zirytowała się - Muszę się jakoś uspokoić. Nie daję sobie już z tym wszystkim rady.
-I dlatego zatruwasz sobie płuca, tak? Lily, to niepoważne!
-I kto to mówi, co? Przecież sam palisz po kilka paczek! Nie mów mi, co jest dobre, a co nie, skoro sam tego nie wiesz, Zayn.
-Nie palę - powiedziałem twardo i stanowczo - nie zapaliłem ani jednego papierosa od dnia, w którym obiecałem to Lizzie. To jedyne co trzyma mnie w tym postanowieniu. To świństwo i tyle. Nie powinnaś w ogóle brać tego do ust.
-Daj wreszcie spokój, okey? - wkurzyła się - To nie jest twoja sprawa. Odpuść.
-Nie mam zamiaru, Lil. Jesteś moją przyjaciółką. Jesteś kuzynką i przyjaciółką mojej dziewczyny. Jesteś dziewczyną Liama. To jest moja pieprzona sprawa! Nie chcę, żebyś się truła i skończyła tak, jak Liz! Nie rozumiesz tego? Naprawdę? Palenie zabija! Wiesz co to rak płuc? Wiesz, do czego doprowadza? Nie patrz na mnie, jak na idiotę, do cholery! Martwię się o ciebie. Nie chcę stracić i ciebie, i jej...
-Zayn.. - jej ton złagodniał - nie stracisz mnie. Mogę ci to obiecać. Jeżeli to takie ważne, to przestanę. Po prostu.. nie daję sobie z tym rady, okey? Świadomość tego, że ona.. że za niedługo jej nie będzie.. to tak bardzo mnie dobija, że już nie mogę wytrzymać..
-Rozumiem cię.. to wszystko zabija mnie od środka. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym usłyszę słowa, że.. że to koniec.. że jej już nie ma.. dla mnie też nie jest to łatwe, wiesz? Nie radzę sobie.. ale uciekanie w nałogi niczego nie zmieni.. nie przywróci jej zdrowia..
-Nie gadajmy o tym - otarła łzy i podciągnęła nosem - teraz najważniejsze jest to, żeby się wybudziła. Chcę z nią po prostu porozmawiać. W tej chwili nie potrzebuję niczego więcej.
-Wracajmy do szpitala - powiedziałem i wstałem - równie dobrze możemy czekać tam.
Lily tylko kiwnęła głową i wspólnie wróciliśmy do budynku, który napawał mnie zgrozą i lękiem.

Minęło półtorej tygodnia. Codziennie byłem w szpitalu i siedziałem przy łóżku Lizzie. Na szczęście kilka dni temu wybudziła się ze śpiączki, ale jej stan wcale nie był lepszy. Wiedziałem, że zostało jej już mało czasu. Chemioterapia ją wykończyła. Włosy zaczęły wypadać. Chwilami, gdy na nią patrzyłem, miałem ochotę się rozpłakać i zacząć wrzeszczeć, dlaczego właśnie ona. Świadomość tego, że za niedługo już jej nie będzie, sprawiała, że sam miałem ochotę się zabić. Tego dnia kupiłem w kwiaciarni bukiet czerwonych róż i zaniosłem jej go. Miło było choć przez chwilę widzieć uśmiech na jej bladej twarzy. Podparła się na rękach i usiadła na łóżku, opierając się o poduszkę. Ja zająłem miejsce naprzeciwko i spojrzałem na nią czule.
-Mój czas się kończy - powiedziała ze smutnym uśmiechem - coraz bardziej to czuję.
-Nie mów tak - odpowiedziałem, czując w środku wielki ból - jeszcze żyjesz, jeszcze jest dobrze..
-Przestań, Zayn - westchnęła - nie uniknę tego. Nie mogę sobie wmawiać, że będzie dobrze, skoro wiem, że nie będzie. Choroba postępuje, widzę miny lekarzy i rodziców. Nie jestem głupia, wiem, co się dzieje.
-Nie, proszę cię, nie mów tak.. przestań..
-Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś jak mój anioł - mówiła delikatnie - ale za niedługo to ja będę twoim aniołem..
-Lizzie, przestań..
Byłem coraz bardziej zrozpaczony. Jej słowa działały na mnie jak porażenie piorunem. Zaczęły trząść mi się ręce. Nie chciałem pokazać jej swojej słabości. Nie chciałem, by widziała, że nie daję rady. Ale z dnia na dzień było to coraz trudniejsze. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Po chwili do sali niepewnym krokiem weszła Jessie. Jej widok mnie zdziwił i Lizzie chyba też. Przecież pałała do niej nienawiścią i obwiniała ją o śmierć Maxa. Więc o co jej chodziło? Miała dziwną i zagubioną minę, jakby nie była pewna tego, co robi.
-Jessie? - usłyszałem zdziwiony głos swojej dziewczyny - Co tu robisz?
-Możemy porozmawiać? W cztery oczy? - spytała, patrząc na mnie.
-Jeżeli myślisz, że zostawię cię z nią sam na sam, to grubo się mylisz - odpowiedziałem surowo.
-Zayn - odezwała się Liz delikatnie - mógłbyś przynieść mi butelkę wody?
-Ale..
-Proszę? - przerwała mi.
Popatrzyłem na nią pytająco, a ona tylko się uśmiechnęła. Pocałowałem ją delikatnie i posłusznie wyszedłem z sali. Usiałem na korytarzu i po raz nie wiem który zacząłem myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.

Elizabeth

Widok Jessie bardzo mnie zdziwił. Nie miałam z nią żadnego kontaktu od śmierci Maxa. Byłam pewna, że mnie nienawidzi. Więc co nagle robiła w mojej sali? Podeszła niepewnie do mojego łóżka i usiadła na krześle zaraz obok. Popatrzyłam na nią, nadal nie wiedząc, jaki cel miała jej wizyta.
-Przepraszam - powiedziała cicho - Liz, przepraszam cię za wszystko.. ja.. ja nie chciałam być takim potworem.. nie chciałam, żebyś mnie znienawidziła.. to wszystko było zupełnie inaczej, niż ci się wydaje.. nie wiesz wszystkiego.. przepraszam cię..
Widziałam, że po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Przyszła przeprosić? Jessie? Czy to w ogóle było możliwe?
-Nie rozumiem, o czym ty mówisz.. - powiedziałam w końcu.
-Przyszłam tu właśnie po to, żeby w końcu wszystko ci wytłumaczyć. O ile mi na to pozwolisz..
-Nie wyrzucę cię przecież. 
-Chcę tylko, żebyś mi wybaczyła to, że nie byłam dobrą przyjaciółką.. że obwiniałam cię o śmierć Maxa.. że traktowałam cię jak śmiecia.. za to wszystko tak bardzo cię przepraszam.. nie chciałam cię stracić ani cię ranić. Wiem, że byłam okropna, ale.. wiem też, ile błędów popełniłam i w jakie rzeczy wierzyłam.. jaka byłam naiwna.. 
-Nie musisz mnie przepraszać - odpowiedziałam spokojnie - wybaczyłam ci już dawno. Życie nie daje nam tego, czego chcemy tylko to, co dla nas ma. Ostatnio zrozumiałam wiele rzeczy.
-Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. I przez to możesz zmienić zdanie i po prostu mnie stąd wyrzucić.. możesz mnie na nowo znienawidzić, ale muszę w końcu ci to powiedzieć.. musisz w końcu poznać prawdę..
-Okey.. o co chodzi? - odpowiedziałam niepewnie.
-Max był dupkiem. Jednym słowem dupkiem. I to takim, jakiego świat jeszcze nie widział. On.. on wcale cię nie kochał, Liz. Oprócz ciebie kręcił i sypiał z kilkunastoma innymi dziewczynami.. był z tobą tylko dlatego, że chciał seksu, a ty nigdy mu nie odmawiałaś i, jak mówił, byłaś w tym dobra. On był świrem i napaleńcem. Wiem to, bo.. bo sama się o tym przekonałam. Zaczął ze mną kręcić.. zaczął mnie podrywać, uwodzić, a ja.. ja naiwna mu na to pozwoliłam. Przespałam się z nim kilka razy.. zaczął mi obiecywać, że z tobą zerwie i że będziemy razem.. zaczął mówić, że się we mnie zakochał, a potem.. potem, jak ty z nim skończyłaś, wpadł w szał. Naprawdę, kompletnie mu odbiło. Nie panował nad sobą. Nie chciał ci na to pozwolić, bo traktował cię jak swoją własność. Jak przedmiot, którego nie można mu zabrać. Ja już wtedy przestałam się liczyć, rozumiesz? Byłam zerem. Dlatego przychodziłam do ciebie i mówiłam, że musisz do niego wrócić.. że musisz dać mu szanse.. głupia myślałam, że jak do niego wrócisz, to z powrotem będzie sobą i.. i znowu będzie chciał być ze mną.. zakochałam się w nim jak idiotka. Robiłam dla niego wszystko. Załatwiałam mu narkotyki, wstępy na imprezy, zapoznawałam z dilerami.. robiłam wszystko, co chciał. Ten gwałt.. on mówił, że tak musiało być.. że brakowało mu dotyku twojego ciała.. że brakowało mu twojego zapachu.. dopiero wtedy zrozumiałam, że był świrem. Dopiero wtedy zaczął mnie obrzydzać.. nie wyszłabym z tego, gdyby nie Eric.. ja naprawdę się w nim zakochałam.. jego śmierć i tak była dla mnie ciosem.. dlatego zaczęłam o wszystko cię obwiniać.. dlatego cię znienawidziłam i chciałam cię zniszczyć, ale.. ale nie mogłam tak dłużej. Bo zrozumiałam, że nie byłaś niczemu winna. To była jego wina. To on był świrem i dupkiem. I dlatego się zabił. Zostawił list, bo chciał zwalić wszystko na ciebie. Przepraszam cię za to.. byłam głupia, wiem.. nie powinnam tak robić.. możesz mnie nienawidzić, ale.. musiałam w końcu wszystko ci powiedzieć.. 
Zamilkła i po prostu się rozpłakała, czekając na moją reakcję. Jeszcze kilka miesięcy temu byłabym w stanie nawet ją zabić. Byłabym w stanie wyrzucić ją ze swojego życia i znienawidzić, jak nikogo innego. Ale teraz? To nie miało już znaczenia. Został mi miesiąc życia. Nie chciałam z nikim się kłócić. Jess była moją najlepszą przyjaciółką. Miała odwagę mi to wszystko powiedzieć. Nie byłam zła. Dzięki Zaynowi naprawdę się zmieniłam. Byłam kimś zupełnie innym.
-W porządku - odpowiedziałam spokojnie - to nie ma już znaczenia. To przeszłość. Nie wracajmy do tego..
-N..na..naprawdę? - jąkała się zdziwiona - Ty.. tak po prostu mi wybaczasz? Nie jesteś wściekła? 
-Nie. Jesteśmy przyjaciółkami, pamiętasz? Przeszłość nie ma znaczenia..
-Boże, Lizzie! Jesteś niesamowita! Tęskniłam za tobą mała..
-Ja za tobą też..
Uśmiechnęłam się do niej, a ona po prostu mnie przytuliła. Tak jak kiedyś. Obie zaczęłyśmy ryczeć jak głupie. Wybaczyć - to było wspaniałe uczucie. Fajnie było w końcu załatwić wszystkie swoje sprawy. Teraz mogłam już odejść. Choć.. nadal nie byłam na to gotowa...

__________________________________
Nie, nie zapomniałam o tym blogu.
Nie, nie zostawiłam was. 
Po prostu zaczęła się szkoła i mam mniej czasu na pisanie, ale rozdział miałam dodać i dodałam. 
Został jeszcze dwudziesty i epilog. 
Oba pojawią się jak tylko je napiszę. Nie zawieszę tego bloga, nie usunę go ani nic. 
Po prostu proszę Was o cierpliwość, bo rozdział 20 i epilog muszą być naprawdę dobrze przemyślane. 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

<3

piątek, 30 sierpnia 2013

~Osiemnasty~

Zayn

Przez pewien czas nie rozumiałem tego, co się stało. Słowa Lizzie ciągle brzmiały mi w głowie, ale ciało odmówiło jakichkolwiek ruchów. Walnąłem pięścią w ścianę i osunąłem się po niej na podłogę. Przecież to nie mogła być prawda! Ona nie mogła umrzeć! Jeszcze nie. Myślałem, że mamy przed sobą jeszcze sporo czasu. Układałem plany na przyszłość. Na naszą pierwszą rocznicę związku zamierzałem zabrać ją do Paryża. Ona nie mogła umrzeć. Nie poradziłbym sobie bez niej. Nie przeżyłbym nawet jednego dnia ze świadomością, że nigdy więcej jej nie zobaczę. Po chwili ktoś znów zapukał do moich drzwi. Miałem w sobie wielką nadzieję, że to ona, ale się pomyliłem. W pokoju pojawił się Nialler. Usiadł obok mnie i zmierzył mnie wzrokiem.
-Wszystko w porządku? - spytał, jak gdyby nigdy nic.
-A wyglądam, jakby tak było? - warknąłem.
-Zdecydowanie nie. Ej, zaraz! Ty płaczesz?
Przystawiłem dłoń do twarzy i otarłem policzek. Był mokry. Nawet sam nie wiem, kiedy zacząłem płakać. Ale czy to było coś złego? Miałem do tego prawo.
-Daj mi spokój, Niall. Nie chcę z nikim gadać.
-Jeżeli myślisz, że tak po prostu sobie pójdę, bez dowiedzenia się, o co chodzi, to grubo się mylisz, bracie. Co się do cholery stało? 
-Nie chcę o tym rozmawiać.
-Jakoś mnie to nie obchodzi. Albo pogadasz ze mną, albo pójdę po Liama. A jemu wyśpiewasz wszystko od a do z.
-Nie odpuścisz, prawda?
-Zgadłeś - powiedział z triumfem na ustach - no więc?
-Była u mnie Lizzie.
-Tyle to sam wiem. 
-Powiedziała, że zostało jej pół roku życia.
W tym momencie Niall otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Nie odezwał się nawet słowem. Podciągnąłem nosem i znów spuściłem wzrok. Poczułem, jak przyjaciel mocno mnie do siebie tuli i wcale nie protestowałem. Przytuliłem się do niego i dopiero wtedy tak naprawdę wybuchnąłem płaczem. Wszystkie uczucia, które się we mnie skumulowały, w końcu dały upust. Nie wiem kiedy do pokoju wparowała reszta moich przyjaciół, łącznie z Lily. Wszyscy usiedli wokół. Nikt nie zadawał żadnych pytań. Zapewne już wiedzieli. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne? Dlaczego jedna z najważniejszych osób mojego życia musiała przechodzić takie piekło? Dlaczego akurat ONA? Musiałem się ogarnąć. Musiałem wstać i natychmiast do niej pojechać. Chciałem być przy niej w każdej minucie. Odtrąciłem Nialla i otarłem łzy.
-Jadę do niej - powiedziałem stanowczo i wstałem - nie pozwolę, żeby była teraz sama.
-Zayn.. jesteś pewny? - spytała Lily cicho.
-Co? - odpowiedziałem pytaniem i spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
-Pytam, czy jesteś tego pewien. Zostało jej 6 miesięcy. Jej śmierć jest nieunikniona. Jesteś pewien, że wytrzymasz? Później będzie już tylko gorzej..
-Nigdy więcej mnie o to nie pytaj - powiedziałem twardo - kocham Lizzie i ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Obiecałem, że zostanę z nią do końca i tak właśnie będzie, rozumiesz? W tej chwili nic nie jest ważniejsze od niej. Zostanę z nią aż do ostatniej pieprzonej sekundy! Nie pozwolę, żeby była sama.
-Zayn, jutro mieliśmy wyjechać do Denver.. - odezwał się Liam.
-Mam to gdzieś. Nigdzie nie jadę. Zadzwonię do Paula i powiem mu, że robię sobie wolne.
-Przecież wiesz, że to niemożliwe - powiedział Harry - mamy całą masę koncertów! Nie możemy zawieść fanów, rozumiesz?
-Zaśpiewaj moje solówki - powiedziałem i narzuciłem na siebie kurtkę - jadę do niej.
Wyszedłem ze swojego pokoju i zbiegłem na dół. Wsiadając do samochodu, cały się trzęsłem. Ciągle targały mną silne emocje, ale nie mogłem się im poddać. Musiałem pokazać Liz, że jestem silny i że bez względu na wszystko będę ją wspierał. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i wyjechałem z piskiem opon. Nie patrzyłem na licznik. Chciałem jak najszybciej znaleźć się pod jej domem.
W końcu zaparkowałem swój samochód na jej podjeździe. Prawie w całym domu panowała ciemność. Tylko w jej pokoju paliło się światło. Podszedłem do drzwi i zacząłem dzwonić i pukać. Nie otwierała, ale nie zamierzałem się poddać. Nie przestawałem. Aż w końcu się udało.

Lizzie
 
Nie mogłam być obojętna na to, że dobijał się do drzwi. Doskonale wiedziałam, że to Zayn. Lily zadzwoniłaby raz, albo użyłaby zapasowego klucza, który leżał w doniczce na parapecie. To nie mógł być nikt inny. Trzymałam w ręce żyletkę, ale nie miałam odwagi, by przejechać nią po skórze. Nie chciałam umrzeć w taki sposób. Nawet sama nie wiem, co mnie podkusiło. Zeszłam na dół i po prostu otworzyłam drzwi. Stanęłam z nim twarzą w twarz, choć po raz pierwszy w życiu zaskoczył mnie jego widok. Był cały zapłakany i roztrzęsiony. Patrzył na mnie z wielką czułością. A potem po prostu mnie przytulił. Mocno schował mnie w swoich ramionach, a ja mu się oddałam. Nie potrafiłam o nic byś zła. Zdecydowanie zareagowałam zbyt ostro. Przecież go kochałam! Najmocniej na świecie. Przeszliśmy razem przez tak wiele rzeczy. Łączyło nas coś więcej niż szczeniackie uczucie. Potrzebowałam go.
-Jeżeli myślałaś, że tak po prostu cię zostawię, bo grubo się myliłaś, wiesz? Obiecałem ci, że cię nie zostawię i zamierzam dotrzymać obietnicy. Nawet jakbyś chciała się mnie pozbyć, to ci się to nie uda. Nawet nie próbuj. Może i jestem wariatem, ale cię kocham. I możesz na mnie liczyć, rozumiesz? Nie poddam się tak łatwo. Nie jestem w stanie.
-Zayn.. czy ty zdajesz sobie z tego sprawę? Mój stan się pogarsza. Za niedługo zaczną wypadać mi włosy. Będę chudnąć i wyglądać jak szmaciana lalka. Nie będę już taka, jak teraz. Choroba mnie zniszczy. Wiesz na co się decydujesz?
-Decyduję się na życie z tobą. Aż do ostatniej sekundy. I nigdzie się nie wybieram.
-A koncerty, wywiady, fani? 
-To nie jest teraz ważne. Liczysz się ty. Przestań w końcu zadawać pytania. Nie mam zamiaru cię zostawić. Będę ostatnią osobą.. - widziałam, że słowa ciężko przechodzą mu przez gardło - którą zobaczysz zanim.. zamkniesz oczy.. i.. zanim znikniesz... 
-Dziękuję. Jesteś niesamowity.
-Kocham cię, Elizabeth. 
Jeszcze mocniej się do niego przytuliłam.Wiedziałam, że mam przy sobie bardzo cenny skarb. Nie każdy byłby w stanie tak się poświęcić i to wszystko wytrzymywać. Moja choroba była wielkim problemem, a Zayn nawet teraz nie zamierzał zrezygnować. Był moim aniołem.
I zapewne uznacie, że to wszystko jest bardzo przesłodzone, ale taka właśnie jest prawda. Osoba, która ma świadomość tego, że za kilka miesięcy umrze i kompletnie nic nie może na to poradzić, zupełnie inaczej patrzy na życie i ludzi. Zupełnie inaczej postrzega cały świat. I potrzebuje właśnie takiej osoby, która będzie jej nadzieją aż do samego końca.
Weszliśmy do mojego pokoju i ten wieczór spędziliśmy razem. Nawet chwilowe szczęście było dla mnie bardzo ważne.

~*~

Minęło półtorej miesiąca. Z dnia na dzień byłam coraz słabsza. Mój czas ciągle się skracał. Miałam świadomość tego, że z każdą minutą byłam coraz bliżej śmierci, ale się nie poddawałam. Zayn był przy mnie cały czas. Paul (o dziwo) wszystko zrozumiał i dał chłopakom pół roku przerwy. Oczywiście wybuchały protesty fanek i tak dalej, ale jakoś sobie z tym radzili. Przez cały czas po prostu gościnnie występowali w programach telewizyjnych, żeby świat o nich nie zapomniał, ale to było wszystko. Zawsze gdy Zayn miał właśnie taki występ, mówiłam, że czuję się dobrze. Niekiedy kłamałam, ale nie chciałam, żeby przeze mnie zawalał swoją karierę. Bo w końcu ja umrę, a on zostanie. Był poniedziałek. Tego dnia skłamałam ponownie. Powiedziałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i żeby o nic się nie martwił. Pojechał z chłopakami na wywiad za miasto, a ja zostałam w domu z Lily. Od rana nawet nie wstałam z łóżka. Zaczęłam mieć dziwne zawroty głowy i nudności. Robiło się coraz gorzej. Byłam słaba. Nie chciało mi się nawet usiąść. Lily rozmawiała na Skype z Liamem i nie chciałam jej przeszkadzać, a musiałam zejść na dół i zażyć leki. Od ostatniej wizyty w szpitalu bardzo pilnie tego pilnowałam. Odkryłam się i powoli usiadłam na łóżku. Pokój zaczął wirować mi przed oczami, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Ze wstaniem było gorzej, ale też jakoś dałam radę. Opierając się o ściany, jakimś cudem udało mi się zejść na dół. Sięgnęłam do górnej półki i wyciągnęłam pudełko z tabletkami na dzisiejszy dzień. Wzięłam wszystkie, które musiałam. Czułam się naprawdę dziwnie. Znów zaczęło kręcić mi się w głowie i gdybym nie przytrzymała się blatu, to upadłabym na podłogę. Co się ze mną do cholery działo? Nigdy wcześniej tak nie było. Musiałam jakoś wrócić na górę. Musiałam położyć się do łóżka. Coś czułam, że tego dnia już nie wstanę. Stawiałam krok za krokiem i byłam już prawie przy schodach, gdy zobaczyłam Lily schodzącą na dół. Popatrzyła na mnie jak na wariatkę.
-Lizzie, co ty tu do diabła robisz? Powinnaś leżeć w łóżku! Czemu mnie nie zawołałaś?
-Nie chciałam ci przerywać rozmowy. Poza tym dałam sobie radę, jak widzisz.
-Świetnie, ale nie wyglądasz dobrze. 
-Mam jakiś słabszy dzień - znów zaczęło kręcić mi się w głowie i się zachwiałam - nie wiem, co się dzieje, ale wszystko mi wiruje przed oczami.
Nawet sama nie wiem, kiedy upadłam na podłogę. Poczułam tylko uderzenie w głowię i pisk kuzynki. Przestałam kontaktować. 

Lily

Myślałam, że zaraz zwariuję. Lizzie upadła na podłogę i straciła przytomność. Od samego rana czuła się bardzo źle. Już wtedy powinnam zadzwonić po pogotowie, ale się powstrzymałam, bo mi zakazała. Teraz nie miałam już wyjścia. Chwyciłam za telefon i wykręciłam numer alarmowy. Karetka była w drodze. Na szczęście nie przestała oddychać. Starałam się jakoś ją obudzić, ale bez skutku. Dobrze, że przynajmniej zdążyła wziąć te leki. Byłam cała roztrzęsiona. Nie wiedziałam, jak się zachować. Nie mogłam zadzwonić do Zayna, bo właśnie byli w trakcie wywiadu, a rodzice Liz mieli bardzo ważną konferencję. Co do cholery miałam robić?
W końcu zjawiło się pogotowie i zajęli się nią lekarze.
-Ona jest chora.. ma białaczkę - zaczęłam się jąkać - w bardzo poważnym stadium.. ja nie wiem, co się dzieje.. przed chwilą wzięła leki.. a od rana czuła się bardzo źle.
-W porządku - powiedział lekarz - zabieramy ją do szpitala panowie. Patrick, przywieź nosze!
-A.. czy ja mogę jechać z wami? Proszę! Jestem tu sama i nie mam jak dostać się do szpitala, a muszę być przy niej. Ona nie może być sama..
-W porządku, ten jeden raz zrobię wyjątek. Ale tylko tym razem, jasne?
-Bardzo dziękuję!
Narzuciłam na siebie kurtkę i razem z sanitariuszami wsiadłam do karetki. Liz wciąż się nie obudziła. Przez cała drogę coś jej podawali i próbowali obudzić, ale to było na nic. Nie mogłam jej stracić. Jeszcze nie teraz. Wiedziałam, że lekarze zrobią wszystko, by ja uratować. Ale ja byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.
W końcu dotarliśmy do szpitala. Lizzie zajęli się lekarze, a mi kazali czekać na korytarzu. Bałam się o nią. Mówiła mi, co powiedział jej lekarz. Wiedziałam, że jej stan się pogorszy i że wróci do szpitala. Ale dlaczego akurat dzisiaj, gdy byłyśmy same w domu? Nie mogłam dłużej czekać. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Zayna. Modliłam się, żeby byli już po wywiadzie. Odebrał po kilku sygnałach.
-Co tam Lily? - usłyszałam jego głos.
-Zayn.. - zaczęłam zdenerwowana - proszę, powiedz, że skończyliście już wywiad..
-Kilka minut temu. Lil, co się stało? Dlaczego głos ci drży?
-Bo.. jestem w szpitalu. Lizzie straciła przytomność..
-Co?! - przerwał mi przerażony - Kiedy to się stało?
-Nie wiem.. jakąś godzinę temu..
-I dzwonisz dopiero teraz?!
-Nie chciałam wam przerywać wywiadu! Lekarze już się nią zajęli, nie panikuj.
-Będę tam najszybciej, jak tylko się da.
Zayn zakończył połączenie, a ja zrezygnowana usiadłam na krześle. Wykonałam też telefon do cioci, ale niestety włączyła się poczta. Nagrałam się i schowałam telefon. Miałam tylko nadzieję, że z Liz nie stało się nic poważnego..

__________________________________
tralalala, no to jest 18 :) 
Prosiłyście na asku o 20 rozdziałów, więc okey. Niech będzie 20!
Ale.. pod jednym warunkiem. Pod tym rozdziałem musi być minimum 25 komentarzy. 
Ich liczba się ciągle zmniejsza, co zaczyna mnie niepokoić :C
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!

Do napisania za niedługoo! ♥ 


piątek, 23 sierpnia 2013

~Siedemnasty~

Film w kinie nie był rewelacyjny, ale dało się przeżyć. Za to dzień na plaży udał się wręcz rewelacyjnie. Czułam się dobrze. Tylko czasami dostawałam lekkich zawrotów głowy, ale tak to wszystko było okey. Leżałam plackiem na kocu i rozkoszowałam się słońcem, kąpałam się w chłodnym morzu i korzystałam z życia. Chłopcy robili wszystko, by było idealnie i udał im się to. Śmiałam się, bawiłam i cieszyłam się tym wszystkim. Zapomniałam o problemach i o tym, co powiedział mi lekarz. Nie wspomniałam o tym wcześniej nikomu, nawet Zaynowi. Wiedziałam tylko ja i moi rodzice. Dzień przed moim wyjściem ze szpitala, zawołał mnie do swojego gabinetu...

Usiadłam w skórzanym fotelu i spojrzałam na ordynatora niepewnie. Nie miałam pojęcia, po co mnie wezwał a wyraz jego miny nie wskazywał na nic pozytywnego. Przestał przeglądać papiery, kładąc je na jednej kupce i w końcu na mnie spojrzał. Z jego oczu nie mogłam nic wyczytać.
-O co chodzi? -spytałam z niepokojem.
-Elizabeth, nie będę cię okłamywał - powiedział poważnie - niedawno temu powiedziałem ci, że zostały ci mniej więcej 3 lata życia. Gdybyś brała leki i nie faszerowała się tym całym świństwem, to właśnie tak by było. Ale teraz..
-Teraz co? - byłam już całkowicie zdenerwowana.
-Przykro mi kochana, ale.. pożyjesz jeszcze maksymalnie pół roku. Choroba się rozprzestrzeniła. Ogarnęła inne organy. Nie jesteśmy w stanie już nic zrobić. Robiliśmy co w naszej mocy. Przeszczep się przyjął, ale komórki raka za niedługo go zniszczą. Jutro wychodzisz do domu. Choć już teraz mogę ci powiedzieć, że wrócisz do nas szybko. Naprawdę bardzo mi przykro..
W tym momencie zaczęłam płakać. To wyszło samo z siebie. Nie mogłam umrzeć! Jeszcze nie teraz! Nie, gdy wszystko zaczęło się układać! Wybiegłam z gabinetu lekarza bez słowa i do końca dnia do nikogo nie odezwałam się ani słowem. W końcu dotarło do mnie, co zrobiłam. Jaka byłam głupia i bezmyślna. Wiedziałam, że muszę powiedzieć Zaynowi. Tylko nie wiedziałam jeszcze jak.

Potrząsnęłam głową, żeby odgonić tą rozmowę z myśli. Był dzień pogrzebu Maxa. Nie mogłam teraz o tym rozmyślać. Choć Zayn miał prawo wiedzieć. I zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam powiedzieć mu jak najszybciej. Był moim chłopakiem i prawdziwym oparciem. Zdecydowałam, że powiem mu już tego dnia. Choć wiedziałam, że będzie to bardzo trudne.
Stanęłam przed lustrem w garderobie i ogarnęłam się wzrokiem. Byłam ubrana w czarną, koronkową sukienkę, a długość moich nóg podkreślały wysokie szpilki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a makijaż zatuszował moją bladą i zapadniętą twarz. Tego dnia czułam się wyjątkowo słabo. Nie miałam na nic ochoty. Choć i tak musiałam zjeść śniadanie i połknąć lekarstwa. W głowie ciągle miałam list od Maxa, wrogość moich dawnych przyjaciół i słowa lekarza. Tego wszystkiego było dla mnie po prostu zbyt wiele. W końcu usłyszałam dźwięk klaksonu. Zayn uparł się, że pójdzie ze mną i nie byłam w stanie go przekonać, że sama dam sobie radę. Zeszłam na dół i wsiadłam do jego samochodu. Powitał mnie słodkim buziakiem w policzek i od razu pojechaliśmy na miejsce ceremonii. Tak jak się domyślałam, było już sporo jego "kumpli". Wysiadłam ze sportowego samochodu mojego chłopaka i wzięłam go za rękę. Wszyscy się na mnie gapili. Dosłownie wszyscy. I w każdej parze oczu mogłam wyczytać "po co tu przyszłaś? to twoja wina!". Czułam się nieswojo i niekomfortowo. Gdyby oni wszyscy znali prawdę.. wtedy nie byłoby tu nikogo oprócz Jessie, Maxa i jego rodziny. Wszystkich ich dostrzegłam w tłumie. Jess była zapłakana. Tuliła się do Erica i coś mówiła. Wiedziałam, że musi to przeżywać, bo znała go o wiele dłużej niż ja. Ja nie chciałam płakać. Chciałam po prostu stamtąd uciec, ale wiedziałam, że mimo wszystko nie mogę. Zajęłam miejsce z samego tyłu i jakoś wytrzymałam. Gdy słuchałam tych wszystkich fałszywych słów, jakim to był wspaniałym przyjacielem, bratem i synem, to myślałam, że zaraz się zrzygam. Tak na poważnie. Aż brało mnie na mdłości. Uroczystość na cmentarzu była już tylko gorsza, bo wiele osób zaczęło płakać. W pewnym momencie Zayn dostał telefon od menadżera. Przeprosił i odszedł na stronę, żeby odebrać. Stałam z tyłu i nie zamierzałam się nikomu pokazywać. Nawet nie zauważyłam kiedy wszystko się skończyło i ludzie zaczęli się rozchodzić.
-Jesteś z siebie zadowolona? - usłyszałam za sobą wściekły i zapłakany głos Jessie.
Odwróciłam się i spojrzałam na nią bez wyrazu.
-Jego śmierć to nie moja wina - powiedziałam twardo - to był jego wybór. I to nie ja wbiłam mu strzykawkę w żyłę do cholery!
-Jesteś podła! - krzyknęła - To jest twoja wina! Zostawiłaś go jak ostatniego śmiecia i poleciałaś do tego swojego kolesia! I kim on niby jest, co? Gwiazdeczką, która zaraz cię zostawi i poleci bzykać inną szmatę? No wspaniale! Max cię kochał. Kochał kurwa! Byłaś dla niego ważna i chciał, byś była tylko jego. Nie mógł bez ciebie wytrzymać. A ten cały gwałt.. był tylko dlatego, że tak cholernie brakowało mu twojej bliskości!  Nie zasługiwałaś na niego nawet w najmniejszym stopniu.
-Zamknij się na chwilę i zastanów się, co ty w ogóle mówisz! Max mnie nie kochał. Traktował mnie jak jakiś przedmiot. Musiałam być na każde jego zawołanie. I musiałam się z nim pieprzyć zawsze, gdy jego fiut się tego domagał! To było obrzydliwe, wiesz? Do pewnego momentu w ogóle mi to nie przeszkadzało. Aż odkryłam, czym jest godność i szacunek do samej siebie. On był psycholem. Napisał ten list tylko dlatego, żeby zwalić na kogoś winę. I padło na mnie. Naprawdę tego nie widzisz?!
-Kłamiesz! Zabił się, bo cię kochał! I nie mam pojęcia, dlaczego akurat ciebie! I tak jesteś nic nie warta. Umrzesz za niedługo i nic po tobie nie zostanie! Zasługujesz na to.
-Nie masz prawa tak mówić - powiedział Zayn, który w tym momencie znalazł się obok. Jego głos był przepełniony jadem - jeżeli ktoś tu jest nic nie warty, to właśnie ty.
-A co ty możesz o mnie wiedzieć gnojku? - syknęła.
-Byłaś jej przyjaciółką, której ona ufała. A teraz traktujesz ją jak śmiecia. Ona też jest człowiekiem. I w przeciwieństwie do ciebie i twojego koleżki, odnalazła sens w życiu i wie, co ma robić i jak przeżyć. Ty tego nie wiesz. A wiesz dlaczego? Bo twój świat to imprezy, narkotyki i chlanie. Nie zdziwię się, jak skończysz tak, jak ten skurwiel.
-Nie mów tak o nim! - wrzasnęła.
-Bo co mi zrobisz? Uderzysz mnie? - zaśmiał się szyderczo - To już teraz cię uprzedzam, że spokojnie dam sobie z tobą radę. A jak nie to.. kilkunastu moich ochroniarzy, którzy są w pobliżu, na pewno się tobą zajmą. Więc ostrzegam cię laluniu. Zostaw Lizzie w spokoju. Po prostu wypierdalaj i zajmij się sobą. I tak tego skurwysyna nie przywrócisz do życia, więc po co ci to?
-Nie będziesz mi rozkazywał, rozumiesz? - była już mega wściekła - Wy obydwoje możecie mi co najwyżej buty czyścić. A ty księżniczko już nie masz życia w tym mieście. Obiecuję ci to.
-Mam to gdzieś - powiedziałam i przytuliłam się do Zayna - opinia innych ludzi jakoś w ogóle mnie nie obchodzi. Po prostu daj mi spokój. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.
-Z wzajemnością, szmato - syknęła i po prostu odeszła.
Ta rozmowa wiele mnie kosztowała. Nienawidziłam czegoś takiego. Dobrze, że było już po wszystkim. Zayn zaprowadził mnie do samochodu i odwiózł prosto do domu. A przynajmniej tak myślałam. Zaparkował dwie uliczki dalej, zgasił silnik i zamknął zamki. Odpiął pas i spojrzał na mnie przenikliwie. Ja również na niego spojrzałam. Czegoś się domyślał. Miałam dość tego dnia. Nie chciałam kolejnej poważnej rozmowy. Nie teraz. Nie w tym momencie.
-O czymś mi nie mówisz - powiedział nagle.
-Nie wiem, o co ci chodzi, Zayn - skłamałam i wymusiłam uśmiech.
-Liz, znam cię bardzo dobrze i wiem o tobie sporo. Wiem też, kiedy kłamiesz.
-Daj spokój. Przesadzasz.
-Nie przesadzam. Powiesz mi, o co chodzi?
-O nic, Zayn. O nic nie chodzi. Mam ciężki dzień, chyba możesz to zrozumieć, prawda?
-Wiem o tym. Ale wiem też, że chodzi o coś jeszcze.
-Daj spokój, proszę cię. Po co miałabym cię okłamywać? Mam dużo na głowie. Sam widzisz, co się dzieje. Jessie i Eric nie dadzą mi żyć. Jestem wykończona tym wszystkim. Nie doszukuj się innego dna, proszę.
-I tak wiem, że coś ukrywasz - nie dawał za wygraną, a ja zaczynałam wymiękać - ale.. w porządku. jeżeli nie chcesz o tym rozmawiać, to nie naciskam. Jak będziesz gotowa, to po prostu do mnie przyjdź, okey?
-Okey - odetchnęłam z ulgą - dziękuję.
-Wiedziałem, że coś ukrywasz - powiedział z triumfem i mnie pocałował.
Odwzajemniłam pocałunek z uśmiechem. Zayn był naprawdę wyjątkowy. Czasami zastanawiałam się, dlaczego na niego trafiłam. Czy tak miało być? Czy to po prostu zwykły przypadek?  Choć w sumie, to było nieważne. Liczyło się to, że miałam go przy sobie.
W końcu zapalił silnik i odwiózł mnie do domu. Pożegnałam go buziakiem i weszłam do środka. Przy drzwiach wejściowych zakręciło mi się w głowie. Musiałam oprzeć na nich głowę i wziąć kilka głębszych oddechów. W progu powitała mnie Lily. Po jej minie widziałam, że chce mi zdać relacje z najnowszej randki z Liamem, ale się powstrzymywała. Wiedziała, że nie jestem w nastroju. Rodzice znów gdzieś wyjechali. Tym razem w żaden sposób nie mogli tego odwołać. Od tego zależało wiele spraw związanych z ich biznesem. A ja nie miałam im tego za złe. Bardzo się zmienili. I dzwonili po kilka razy dziennie. Weszłam do swojego pokoju i od razu poszłam pod prysznic. Musiałam jakoś się zrelaksować. Włosy spięłam w luźnego koka, przebrałam się w piżamę i usiadłam w swoim łóżku. Bardzo wiele rzeczy nabrało innego znaczenia. Max nie żył. Eric i Jess chcieli zniszczyć mi życie. Zayn był przy mnie i miałam w nim oparcie. Rodzice stali się normalni i zatroskani. A ja? Zrozumiałam jak powinno być od samego początku. Zostało mi 6 miesięcy. Mój stan zdrowia ciągle się pogarszał. Nie bałam się śmierci, bo od zawsze wiedziałam, że umrę. Bałam się tego, że będę musiała zostawić JEGO. Bałam się, że po prostu zniknę i nigdy więcej go nie zobaczę. I bałam się tego, co on zrobi, gdy mnie już nie będzie. Nie chciałam, by się załamał i zamknął w sobie. Chciałam by żył i w pełni z tego życia korzystał. Chciałam, by bawił się za nas dwoje. I chciałam też tego, by znalazł sobie kogoś, z kim ułoży sobie życie. Musiałam z nim porozmawiać. I musiałam powiedzieć mu o diagnozie. Próbowałam ułożyć sobie w myślach monolog, który mogłabym wygłosić, ale na myśl nie przychodziło mi ani jedno słowo. Postanowiłam poczekać. Zerwać z nim kontakt na kilka dni. Przemyśleć wszystko. Nie wiedziałam tylko, czy bez niego wytrzymam. To nie miało sensu. Dlaczego musiałam być chora? Dlaczego właśnie ja? I dlaczego musiałam zdać sobie sprawę z powagi sytuacji tak późno? Wtuliłam głowę w poduszkę i zamknęłam oczy. Zawsze chciałam być twarda i nie pękać. Ale teraz to wszystko szlag trafił. Z moich oczu powoli zaczynały spływać łzy. Nie zatrzymywałam ich. Musiałam dać upust emocjom. Chciałabym dać sobie spokój ze wszystkim. Poczekać na śmierć i po prostu odejść. Ale nie potrafiłam umrzeć bez pożegnania z nim. To wszystko było zdecydowanie za trudne..

Minęło 5 dni. Na szczęście chłopaki musieli wyjechać i Zayna nie było na miejscu. Wiedziałam, że odkładając tą rozmowę raniłam i siebie, i jego, ale musiałam się do niej przygotować. Nadal nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Przez te 5 dni prawie w ogóle nie wychodziłam z pokoju. Brałam leki i jadłam małe posiłki w kuchni, ale nic poza tym. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi i po chwili pojawiła się w nich Lily. Uśmiechnęłam się do niej smutno. Ona wiedziała o wszystkim. Niczego nie dało się przed nią ukryć. Usiadła obok i objęła mnie ramieniem.
-Wciąż myślisz, jak mu o tym powiedzieć? - spytała po prostu.
-Przez cały czas - westchnęłam - boję się, że słowa po prostu nie przejdą mi przez gardło.
-Ale wiesz, że musisz mu to powiedzieć..
-Wiem, Lily.. doskonale wiem. Chociaż wolę nie odbierać mu nadziei na to, że mogę wyzdrowieć. On myśli, że po przeszczepie wszystko powinno się ułożyć. A niestety tak nie jest.. nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo go kocham. Nie chcę go ranić.. nie chcę, by cierpiał przeze mnie..
-Lizzie, on doskonale wiedział, że jesteś chora - powiedziała spokojnie - zdawał sobie sprawę z zagrożenia. A mimo to się w tobie zakochał i widać, że zrobiłby dla ciebie wszystko. Wiedział, w co się pakuje. I bardzo cię kocha.
-Wiem to.. nie rozumiem tylko tego, dlaczego życie musi być tak skomplikowane?
-Tego chyba nikt nie wie.. a czy przez te 5 dni rozmawiałaś z nim chociaż raz?
-Nie.. - odpowiedziałam cicho - nie odbierałam telefonów.
-Dlaczego? - zdziwiła się.
-Ja.. nie wiem. Po prostu chciałam odetchnąć i wszystko przemyśleć.
-Elizabeth, czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co on musi czuć? Wiesz jak on musi się martwić?
-Daj spokój, Lil, proszę. Nie dołuj mnie jeszcze bardziej.
-Wracają dzisiaj wieczorem. I to właśnie dzisiaj powinnaś z nim porozmawiać. Nie jutro, nie w inny dzień, tylko właśnie dzisiaj.
-A jak stchórzę?
-Nie stchórzysz. Pójdę tam z tobą, ale porozmawiasz z nim sama. Okey?
-Ale przecież będą zmęczeni po podróży i..
-Liz - ucięła - nic nie mów. Bądź gotowa za 3 godziny. I bez głupich wymówek.  
Po tych słowach po prostu wyszła, zostawiając mnie samą. Westchnęłam i padłam na łóżko, patrząc w sufit. Teraz nie miałam już wyboru. Ale Lily miała rację. Musiałam mu powiedzieć, bo tak dalej być nie mogło. Wolałam, żeby dowiedział się ode mnie, niż od niej, moich rodziców czy lekarza. W końcu niechętnie się podniosłam i poszłam wziąć prysznic. Przeczesałam włosy i spięłam je w luźnego koka, zrobiłam makijaż i poszłam do garderoby, gdzie ubrałam się TAK. Nie miałam siły grzebać w ciuchach, więc wzięłam to, co było pod ręką. Fizycznie byłam gotowa. Psychicznie - zdecydowanie NIE. Po kilkunastu minutach w moim pokoju znów pojawiła się Lily. Wiedziałam, że nadszedł czas. Pod domem czekała na nas taksówka, która odwiozła nas prosto pod dom chłopaków. Dopiero wtedy tak naprawdę zaczęłam się denerwować. Bałam się. Lily wzięła mnie pod rękę i nacisnęła dzwonek. Otworzył nam Harry. Wydawał się być wyraźnie zaskoczony, ale po chwili się uśmiechnął. Jego stosunek do mnie zmienił się już dawno. Choć czasami brakowało mi tego wspólnego dogryzania sobie.
-Zayn jest u siebie, a Liam w kuchni - powiedział po prostu.
-Dzięki, Hazz - odpowiedziała mu Lily i wspólnie weszłyśmy do domu.
Popatrzyła na mnie wzrokiem, który mówił "zrób to, teraz" i poszła do kuchni, przywitać się ze swoim chłopakiem. Wzięłam głęboki oddech i weszłam na górę. Zatrzymałam się przed drzwiami jego pokoju. Ręka mi drżała, ale zdołałam zapukać. Otworzył mi niemal od razu. Popatrzył na mnie zaskoczony, a potem odetchnął z ulgą.
-Chryste, Lizzie! Właśnie miałem do ciebie jechać! - powiedział i mocno mnie przytulił - Nic ci nie jest? Jesteś cała?
-Tak, Zayn, nic się nie stało - odpowiedziałam zdenerwowana - to znaczy.. tak jakby nic.
-O co chodzi? - spytał podejrzliwie.
-Możemy porozmawiać?
Nie odpowiedział. Po prostu wpuścił mnie do środka. Usiadłam na jego łóżku, a on zaraz obok mnie. Czułam jego zdenerwowanie i sama również drżałam. Bałam się tej rozmowy. Ale teraz nie było już wyjścia.
-Pamiętasz jak 5 dni temu rozmawialiśmy w samochodzie? - spytałam, a on kiwnął głową - wtedy powiedziałam ci, że wszystko jest w porządku, a ty nie uwierzyłeś.
-Bo doskonale wiem, że coś jest nie tak. Liz, proszę cię, powiedz mi o co chodzi. Ja tak dłużej nie wytrzymam. Proszę..
-Właśnie po to tu przyszłam. Żeby powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym..
-O czym, Lizzie? - on również zaczął się bać.
-Przed moim wyjściem ze szpitala rozmawiałam z lekarzem. Wezwał mnie do siebie na rozmowę. Powiedział, że.. że mój organizm jest bardzo słaby i wyniszczony.. że są przerzuty.. i że nawet szpik mi nie pomoże, a mój dobry stan jest tylko chwilowy..
-Do.. do czego ty zmierzasz? - spytał, patrząc na mnie otępionym wzrokiem.
-Na sam koniec powiedział mi, że.. - zacięłam się. Te słowa nie chciały przejść mi przez gardło.
-Co ci powiedział? Lizzie, co on ci powiedział?!
-Że zostało mi tylko 6 miesięcy..
Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, a Zayn siedział w otępieniu i się nie odzywał. W jednym momencie wstał i zaczął chodzić po całym pokoju.
-Nie, nie, nie - zaczął powtarzać - nie, to nie może być prawda! On kłamał! Ty z tego wyjdziesz, jestem pewien! Jeszcze coś da się zrobić! Będziesz żyła jeszcze przez długie lata!
-Zayn..
-Nie! Nic nie mów! Ja wiem, że tak będzie! Ty będziesz zdrowa, musisz być..
-Zayn przestań! - krzyknęłam i sama wstałam - Dobrze wiedziałeś, że jestem chora, gdy zaczęliśmy się spotykać. Powiedziałeś, że będziesz ze mną do końca, a teraz, gdy jest bardzo źle zaczynasz wariować? Może chcesz się wycofać, co?!
-Co? Nie, Liz, to nie tak..
-A jak? - mówiłam przez łzy - Powiedziałeś, że muszę być zdrowa. Byłeś ze mną, bo miałeś przekonanie, że wyzdrowieję. A gdy powiedziałam ci, że tak nie będzie, to chcesz się wycofać!
-Nie! O czym ty..
-Daj spokój. Wiem już wszystko.
-Lizzie..
-Daj mi spokój - syknęłam - poszukaj sobie dziewczyny, która jest zdrowa i z którą nie będziesz miał takich kłopotów.
Wzięłam torebkę i wyszłam z jego pokoju, trzaskając drzwiami. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Wiedziałam, że ta rozmowa będzie trudna, ale żeby aż tak? Nie chciałam go stracić, a to chyba właśnie się stało. Wybiegłam z ich domu, nie patrząc się za siebie. Przez łzy nie wiedziałam nawet dokąd idę. Wezwałam taksówkę i po prostu wróciłam do domu. Tego wieczora nie miałam już na nic ochoty. W tym momencie chciałam po prostu umrzeć..

___________________________
Cześć! 
Na początek bardzo Was przepraszam, że rozdziału nie było już 3 tygodnie.. chciałam go dodać zaraz po powrocie z Anglii, ale coś się stało i opublikował się tylko tytuł, a cały rozdział gdzieś zniknął :/ do tej pory sama nie wiem dlaczego.. i musiałam wszystko napisać od początku. 
Ale skończyłam i oto jest! :) Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Do końca opowiadania zostały 2 rozdziały i epilog . 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ ! <3
Czekam na Wasze opinie :) 
+ Kocham Waaaas ! ♥

piątek, 2 sierpnia 2013

~Szesnasty~

Rozdział ze specjalną dedykacją dla Domi <3
______________________________________________

Lizzie

Miałam dość szpitala. Od zawsze nienawidziłam tego miejsca. Nie chciałam dostawać kroplówek, słuchać pielęgniarek, chodzić na badania i przechodzić tego wszystkiego od nowa. Czułam się dziwnie. Nie pamiętałam niczego oprócz tego, że leżałam w łóżku Zayna, bo źle się poczułam. Później urywał mi się film. To uczucie było nieznośne. Myśl o tym, że przeszłam przeszczep, coraz bardziej mnie przerażała. Z moim zdrowiem coś musiało być bardzo nie tak. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak w ogóle coś takiego mogło się zdarzyć? Siedziałam na swoim szpitalnym łóżku i patrzyłam przez okno. Chciałam opuścić ten budynek i znaleźć się jak najdalej od niego. Położyć się w łóżku Zayna i wtulić się w niego. Nie mogłam uwierzyć w to, że został dawcą. To dzięki niemu się obudziłam i mogłam dalej żyć. Nie rozumiałam tego, że narażał własne zdrowie, bym tylko poczuła się lepiej. On naprawdę musiał mnie kochać. Nagle, jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi, a chwilę później mój chłopak już całował mnie na powitanie. Smak jego ust był zdecydowanie najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie tego dnia. Przysunął sobie krzesło i usiadł, patrząc na mnie z uśmiechem.
-Wyjdziesz stąd lada dzień - powiedział - twój stan zdrowia się poprawia.
-Mam nadzieję - westchnęłam - powoli nie wytrzymuję. Nienawidzę szpitali. To miejsce pachnie przygnębieniem i śmiercią. Chcę do domu..
-Wiem. Wytrzymaj jeszcze kilka dni. W końcu stąd wyjdziesz i wszystko wróci do normy. Jeszcze tylko trochę. Muszą mieć pewność, że to się nie powtórzy.
-Zayn.. - powiedziałam cicho - i ja, i ty, i wszyscy lekarze doskonale wiemy, że to się powtórzy.
-Daj spokój, nie mów o tym teraz.
-Jak mam o tym nie mówić? Jestem coraz słabsza, rozumiesz? Mój czas jest policzony..
-Lizzie, przestań - skarcił mnie - czasu masz jeszcze bardzo dużo. Przecież były już takie przypadki, że nieuleczalną chorobę dało się wyleczyć. Cuda się zdarzają. Wierzę, że tym razem też tak będzie.
-Daj spokój - prychnęłam - cuda? Na cud trzeba sobie zasłużyć. Jestem już tym wszystkim po prostu zmęczona. Chciałabym w końcu mieć to w dupie, ale się nie da. Boję się.. po raz pierwszy w życiu przyznaję, że się boję..
-Nie bój się - powiedział miękko i mnie do siebie przytulił - jestem przy tobie i zawsze będę. Damy sobie radę, zobaczysz. Możemy osiągnąć wszystko. Razem pokonamy przeszkody.
-Jesteś moim aniołem, wiesz? Gdyby nie ty..
-Daj spokój - przerwał mi i pocałował w czoło - ja nic nie robię. Po prostu chcę być przy tobie, bo to daje mi największe szczęście. Kocham cię jak jakiś wariat! To szaleństwo, ale bardzo mi się podoba.
-Nie wolałbyś mieć dziewczyny, która jest zdrowa? Która żyłaby z tobą aż do starości? Z którą będziesz miał dzieci i wnuki?
-Chcę tylko ciebie.
-Ale ja nie mogę ci tego dać..
-Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Liz, niech wreszcie dotrze do ciebie fakt, że jesteś dla mnie wszystkim! Nie zamieniłbym cię za nikogo innego. Ty dajesz mi szczęście i to na twój widok się uśmiecham. Nie chcę nikogo innego i skończ z takimi pierdołami. Kocham tylko ciebie.
-Ja też cię kocham - w końcu się uśmiechnęłam - jesteś niesamowity.
-Jestem twój.
Po tych słowach mnie pocałował, a ja poczułam motyle w brzuchu. Byłam pewna, że Max nigdy by się tak nie zachował. Odwiedziłby mnie raz, czy dwa a potem by odpuścił i poszedł na imprezę. On i Zayn byli zupełnie inni. Zayn był czuły, opiekuńczy i kochany, a Max porywczy, zniecierpliwiony i nic by go to nie obchodziło. Byle by wyjść, napić się i naćpać.
Zayn siedział u mnie przez cały dzień. Dopiero pod wieczór lekarz poprosił go, by wyszedł. Na szczęście nie robili mi badań, tylko podawali lekarstwa. Mimo wszystko nie czułam się najlepiej. Przez mój tryb życia bardzo naraziłam swoje zdrowie. Żałowałam każdej imprezy, każdej kropli alkoholu, każdego papierosa i każdego skręta wypalonego ze starymi znajomymi. To nie miało już żadnego znaczenia. Kiedyś moje życie nie miało sensu. Chciałam po prostu przeżyć i wiedzieć, że było fajnie. Teraz chciałam żyć jak najdłużej, by być z Zaynem. On był moją siłą, motywacją i oparciem.
Mijał dzień za dniem. Ciągle czekałam tylko na to, by usłyszeć, że wychodzę do domu. I w końcu się doczekałam. Do mojej sali wszedł lekarz i oznajmił, że mój stan się poprawił i jestem w stanie wrócić do normalnego życia. Byłam tak szczęśliwa, że miałam ochotę zacząć skakać. Dostałam jakieś nowe leki, całą listę rzeczy, które powinnam robić, a których nie i w końcu mogłam wyjść z tego cholernego miejsca. Tego dnia Zayn z chłopakami byli na jakimś ważnym wywiadzie, więc nie mógł mnie odebrać, ale na szczęście zrobiła to Lily. Przywiozła mi ubrania i kosmetyki. Doprowadziłam się do porządku i jak najszybciej opuściłam szpital. W końcu poczułam delikatny powiew wiatru na skórze, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Lily tylko wywróciła oczami i zaśmiała się. Wsiadłyśmy do samochodu i już po kilkunastu minutach byłam w domu. Szybko poszłam do swojego pokoju i padłam na łóżko. Lily weszła zaraz za mną.
-Była u ciebie Jessie - powiedziała, a ja się skrzywiłam - była nieźle wkurzona. Myślałam, że zaraz się rozpałcze.
-Kto? Ona? - zdziwiłam się -Rozpłakać się? Kochana, ty chyba nie znasz tej suki..
-Naprawdę tak wyglądała! Pytała o ciebie. Powiedziałam tylko, że cię nie ma. Zaczęła coś krzyczeć i mówić, że przyjdzie jeszcze dzisiaj.
-Nie powiedziała, o co jej chodzi?
-No właśnie nie. Wpadnie zapewne dziś.
-Yh.. nie mam ochoty widzieć tego, co ona nazywa twarzą. Moje nerwy mogą tego nie wytrzymać.
-Nie ciekawi cię, czego ona może chcieć?
-To Jess - westchnęłam - zapewne przyjdzie mnie przekonywać, żebym wróciła do ich paczki. A mnie to kompletnie nie rusza.
-Pożyjemy, zobaczymy.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie. Lil była wspaniałą kuzynką i przyjaciółką. Ona i Zayn stanowili dla mnie największą podporę. Kiedy wyszła z mojego pokoju, poszłam pod prysznic i relaksowałam się ciepłą wodą, która delikatnie obmywała moje ciało. W końcu wyszłam, zrobiłam lekki makijaż i ubrałam się w TEN zestaw. Zastanawiałam się, co robić przez resztę dnia. Zeszłam na dół do kuchni, żeby się czegoś napić i właśnie w tym momencie do mojego domu wpadła Jessie. Bez pukania czy dzwonienia. Po prostu wtargnęła do środka. Stanęłam zaskoczona i spojrzałam na nią jak na idiotkę. Była wyraźnie wkurzona i, naprawdę, wyglądała jakby płakała.
-Istnieje coś takiego jak dzwonek - warknęłam.
-To wszystko twoja wina! - krzyknęła, czym kompletnie mnie zdziwiła.
-Moja wina, że nie wiesz, co to dzwonek? - zakpiłam zdezorientowana.
-To twoja wina ty nic nie warta szmato! - krzyknęła i podeszła kilka kroków - To wszystko przez ciebie! Jesteś z siebie zadowolona?!
-Cholera, Jess - wkurzyłam się - o czym ty do mnie mówisz? Jaka moja wina? Co ci się znowu popieprzyło?
-Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi, suko! W ogóle cię to nie obchodzi, prawda?! Masz w dupie to, co się stało! Za kogo ty się do cholery uważasz?!
-Kurwa, dość! - krzyknęłam - Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz! Przez ostatnie dwa tygodnie byłam w szpitalu i wyszłam dopiero dzisiaj! Nie mam pojęcia o czym ty mi tu pierdolisz, więc może łaskawie mi to wytłumaczysz?!
To na chwilę ją uciszyło. Popatrzyła na mnie zaskoczona. Wpatrywałyśmy się w siebie bez słowa. Nie miałam bladego pojęcia o czym ona mówiła. Co do cholery mogło się stać, żeby tak na mnie naskakiwała?
-Ty.. ty nic nie wiesz? - spytała w końcu.
-No jak widać nie - prychnęłam - wchodzisz do mojego domu i robisz mi awantury a ja nawet nie wiem w jakim celu i na jaki temat! Cholera, Jessie. O co ci do kurwy chodzi?
-Max nie żyje - powiedziała, a mnie kompletnie zamurowało - zaćpał się. Eric znalazł go przedwczoraj w nocy w jego mieszkaniu.
-Złoty strzał? - zdołałam wykrztusić.
-Tak. Nic nikomu nie powiedział. Nie wiedzieliśmy, że coś takiego planował! A to wszystko przez ciebie..
-Przeze mnie? - znowu się zdziwiłam - A co ja mam wspólnego z jego śmiercią? Może mi powiesz, że to ja wpakowałam mu igłę w żyłę, co?!
Jess tylko zacisnęła usta i zaczęła grzebać w torebce. Po chwili wyciągnęła w moim kierunku białą kopertę. Wzięłam ją do ręki, nie wiedząc, o co chodzi.
-Z tego dowiesz się wszystkiego - powiedziała ostro.
Po tych słowach odwróciła się i po prostu wyszła. Stałam w korytarzu zdezorientowana. Max nie żyje? Złoty strzał? To było przecież niemożliwe! Max kochał życie i wieczne imprezy. Jak mógł tak po prostu popełnić najgorsze samobójstwo? Bez słowa wróciłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i otworzyłam kopertę, z której wyjęłam zwykłą kartkę z zeszytu. Otworzyłam ją i od razu rozpoznałam jego charakter pisma. Od razu zaczęłam czytać..

Nigdy nie zastanawiałem się, jak powinien wyglądać list samobójcy, bo nigdy nie zamierzałem nim być. Jak widać życie potrafi zaskakiwać, co nie? Zapewne zdziwi was moja śmierć i słusznie. To wszystko przestało mieć dla mnie sens. Te imprezy, chlanie i ćpanie. A wszystko przez jedną osobę. Myślałem, że zdołam JĄ odzyskać, ale się nie udało. Ona kocha tego zasranego sukinsyna, który uważa się za nie wiadomo kogo. Okey, nie powinienem był robić tego, co zrobiłem wtedy na polanie. Po prostu cholernie brakowało mi jej bliskości. O ile wiecie o czym mówię. To wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Grałem drania bez uczuć, ale taki nie byłem. Po prostu byłem o nią chorobliwie zazdrosny, a bez niej nie potrafię żyć. Jakie to banalne, prawda? "Nie kocha mnie to się zabiję". Ale co innego mi pozostaje? Żyć i patrzeć jak tamten obleśny idiota ją dotyka? Mam patrzeć jak ona się to niego lepi? Nie, dzięki. Moja śmierć pomoże wielu osobom. Kocham Liz. I raczej nie przestanę. Wolę umrzeć teraz niż mieć takie gówniane życie. Zapewne za niedługo ją zobaczę, ale nie wiem ile czasu jeszcze jej zostało. Żyjcie, bawcie się, ćpajćie, ruchajcie. Co chcecie. Do zobaczenia kiedyś tam. Sorry za wszystko.
Max ..

Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Przeczytałam jego list dwa razy i dopiero wtedy dotarło do mnie znaczenie jego słów. Zabił się, bo mnie kochał? Przecież to kompletnie bez sensu! Okazywał to w bardzo dziwny sposób. Zwłaszcza z tym gwałtem. Max naprawdę był idiotą i psycholem. Nie wiedziałam, dlaczego nagle w moich oczach pojawiły się łzy. Może to przez te wszystkie wspólne wspomnienia. W końcu nie zawsze był skurwysynem. Nie mogło dotrzeć do mnie to, że się zabił. I to jeszcze za pomocą narkotyków. Położyłam jego list na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Czy to była moja wina? Czy to ja zawiniłam? Jess i Eric zapewne właśnie tak myśleli. Obwiniali mnie o jego śmierć. Nienawidziłam go za ten gwałt i za to, że miałam takie życie a nie inne. Ale teraz.. on mnie kochał? Naprawdę kochał? Jakoś trudno mi było w to uwierzyć. Jess pałała do mnie nienawiścią, bo Max się zabił. To wszystko nie miało żadnego sensu. Co miałam o tym wszystkim myśleć? Zerwaliśmy ze sobą z jego winy. To on zawinił, nie ja. Choć.. wina zawsze leży po obu stronach. Może w ogóle nie powinniśmy być razem. Ten związek od początku był pomyłką. To Zayna kochałam. On był dla mnie wszystkim. Max nigdy by taki nie był. Zawsze byłby tym rozpieszczonym dzieciakiem, który za koke czy amfe oddałby wszystkie pieniądze. Był uzależniony. A ja nie. Dwa różne światy? Czy mogłam to tak nazwać? Myślałam, że głowa eksploduje mi od myśli. Znowu nowe komplikacje. Czy ja nie mogłam mieć ani odrobiny spokoju? 
Kilka godzin później zjawił się Zayn. Powitał mnie uśmiechem, którego niestety nie mogłam odwzajemnić. Wręczył mi długą, czerwoną różę i ucałował na powitanie. Słodki i romantyczny. Cały Malik. Usiadł obok mnie i coś mówił, ale go nie słuchałam. Ciągle zaprzątałam sobie głowę śmiercią Maxa. To naprawdę nie miało sensu.
-...i wtedy pomyślałem, że.. Lizzie, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - jego głos wyrwał mnie z rozmyśleń.
-Emm.. przepraszam cię, ale nie mam do niczego głowy.
-Coś się stało? 
-Max nie żyje. Zaćpał się.
Zayn wyglądał na zaskoczonego. Nie spodziewał się takiej informacji. 
-Tak po prostu? - spytał zmieszany.
Westchnęłam i podałam mu list. Szybko go przeczytał i odłożył. Nie odezwał się przez dłuższą chwilę. Wiedziałam, że wiele go to kosztuje. Splotłam palce i spojrzałam w podłogę. Nienawidziłam takiej ciszy.
-Uważasz.. - odezwał się w końcu - że to twoja wina?
-Nie wiem.. - odpowiedziałam zrezygnowana - przecież nie kazałam mu się zabijać.
-A.. czujesz się winna jego śmierci? 
-Zayn, skąd takie pytania? - zirytowałam się.
-Po prostu nie chcę, żebyś obwiniała się o jego śmierć. To był jego wybór. Nikt go nie zmuszał do tego, żeby się zabijać. To on zdecydował, że nie chce mu się żyć. Ty nie miałaś z tym nic wspólnego. To on podjął decyzję.
-Zabił się, bo mnie kochał. Naprawdę sądzisz, że nie miałam z tym nic wspólnego?
-Kochał? - zirytował się - Czy ty się słyszysz? Gdyby cię kochał, to by cię nie zgwałcił do cholery! To nie była miłość. Napisał tak tylko dlatego, żeby dać twoim dawnym znajomym jakiś powód. A może po prostu nie mógł znieść głodu narkotyków? Nie miał już na działki to się zabił, żeby mu było łatwiej.
-Max i brak kasy? Zayn, on był bogaty! Mógł mieć absolutnie wszystko, co chciał! Nowe samochody, ciuchy, sprzęt, narkotyki też. 
-Skąd możesz to wiedzieć? Lizzie, proszę cię, daj spokój. To była jego decyzja. Mógł się o ciebie starać. Dawać ci do zrozumienia, że jesteś dla niego ważna. A co zrobił? Wykorzystał cię. Nie dbał o to, że nie chciałaś i mogło cię to boleć. Chciał zaspokoić swoje potrzeby, a to nie jest miłość.
-Dobra, skończmy ten temat. Jestem już zmęczona tym wszystkim. Pójdę jutro na pogrzeb i zamknę w swoim życiu rozdział pod tytułem "MAX GILBERT". Nie będę do tego wracać. Mam miliony swoich problemów. 
-Podoba mi się twoje podejście - uśmiechnął się - więc co powiesz na moją propozycję?
-Jaką propozycję? - zdziwiłam się.
-Yh.. no tak, nie słuchałaś mnie. Ja, ty, Liam, Lily, Louis, Sandy, Niall i Harry wybieramy się do kina a potem na plażę. Co ty na to?
-Kiedy?
-Za 15 minut. To jak?
-W sumie.. czemu nie.
-Wiedziałem, że się zgodzisz - powiedział i pocałował mnie.
Nie chciałam od razu kończyć pocałunku. Przyciągnęłam go do siebie i usiadłam mu na kolanach. Chciałam rozkoszować się jego bliskością. Niestety nie było na to czasu. Odkleiłam się od niego i poszłam do garderoby. Założyłam swoje ulubione bikini, na które narzuciłam zwiewną, letnią sukienkę i ubrałam brązowe rzymianki. Do torby spakowałam ręcznik, olejki do opalania, bluzę i inne duperele. Wróciłam do swojego pokoju. Zayn stał przy drzwiach. Na dole już siedziała cała reszta. Przywitałam się ze wszystkimi i wsiedliśmy do dużego vana, stojącego na naszym podjeździe. Zapowiadał się naprawdę bardzo mile spędzony dzień.

______________________________
Tralalal, przybywam do Was z rozdziałem 16! :) 
Wiem, że nie było długo, ale dopiero dzisiaj odzyskałam internet. Można powiedzieć, że w ostatniej chwili :) Może nie jest zbyt długi, ale chciałam go wstawić niezbyt późno, a zaraz wychodzę. Poniedziałek Londyn <3 Achh..
I znowu muszę zostawić Was na 2 tygodnie, bo raczej nie będę mieć internetu na obozie językowym, ale wstawię 17 zaraz jak wrócę :) 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ <3
Bardzo Was proszę o opinie, bo widzę, że jest ich coraz mniej .. ;c
Udanych wakacji <3
I do napisaniaaa! : ))