Zayn
Pędziłem do szpitala jak szalony. Nie dbałem o to, że przekroczyłem dozwoloną prędkość i że policja zaraz może mnie zatrzymać. Nie myślałem trzeźwo. Przecież miałem być przy niej cały czas! Po jaką cholerę jechałem na ten głupi wywiad? Czemu w ogóle ją zostawiłem? Jasne, wcześniej też wyjeżdżałem, ale miałem pewność, że nic jej nie jest i że czuje się dobrze. Czyżby tym razem mnie okłamała? Tylko jaki to miało sens? W końcu udało mi się dotrzeć na miejsce. Szybko znalazłem wolne miejsce na parkingu i wbiegłem do budynku. Wiedziałem, dokąd się kierować. Odwiedzałem to miejsce już wiele razy. To piętro znałem już na pamięć. W końcu na jednym z krzeseł dostrzegłem Lily. Usłyszała odgłos moich kroków i wstała. Widziałem, że była cała zapłakana. Serce zaczęło szybciej mi bić, bo kompletnie nie wiedziałem, co o tym myśleć. Kiedy już do niej doszedłem, bez słowa przytuliła mnie i wtuliła się w moją klatkę piersiową.
-Lily, co się dzieje? - spytałem drżącym głosem - Dlaczego ty płaczesz? O co tu chodzi?
-Ja.. nie wiem, Zayn.. zasłabła. Zabrało ją pogotowie. Odkąd tu przyjechałam, to tylko siedzę i czekam. Lekarze nie wychodzą z tej głupiej sali. Nikt nic nie mówi. Ta niewiedza mnie dobija. Boję się o nią.. przecież wiesz, że jej stan się pogarsza.. nie wiem, co robić...
-Spokojnie, na pewno zaraz czegoś się dowiemy - starałem się uspokoić zarówno ją, jak i siebie.
-Ona nie może umrzeć.. nie może..
Zacząłem głaskać ją po głowie, choć trzęsły mi się ręce. Jak miałem ją pocieszać, skoro sam myślałem dokładnie o tym samym? Lizzie była chora. Bardzo poważnie chora. I wiedziała, że za niedługo umrze. Wszyscy to wiedzieliśmy. Tylko.. czemu tak szybko? Nie mogła jeszcze odejść! Nie mogła odejść bez pożegnania! Nie mogła..
Razem z Lily usiedliśmy na niewygodnych, niebieskich krzesłach i czekaliśmy na jakieś informacje. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie mogłem usiedzieć na miejscu w spokoju. Coś we mnie mówiło, że muszę coś zrobić. Pytanie tylko, co? Emocje rozsadzały mnie od środka.
-Lily, czy z nią rano było wszystko okey? Skarżyła się na coś? Pogorszyło się jej? - zacząłem wypytywać.
-Ja.. nie wiem.. - odpowiedziała roztrzęsiona - byłam u niej kilka razy. Za każdym razem spała, albo czytała książkę.. nie skarżyła się na nic.. mówiła, że jest okey.. nawet nie wiem, kiedy zeszła na dół..
-Po co zeszła?
-Żeby wziąć leki.. a po co innego miałaby schodzić? Miałam je jej przynieść.. i po to zeszłam.. i wtedy ją zobaczyłam, a ona upadła i.. Zayn, ja nie wiem, co robić.. boję się o nią..
Właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły. W końcu z sali wyszedł lekarz. Wstaliśmy jak na komendę i w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy nim.
-Co z nią? - spytałem od razu - Jak ona się czuje?
-Nie mam dla was dobrych wieści - powiedział poważnie - i dlaczego znowu nie ma tu jej rodziców?
-Mają bardzo ważne spotkanie, ale jestem pewna, że za chwilę tu będą - powiedziała Lily ocierając łzy - powie nam pan, co z nią? Przecież doskonale pan wie, że się martwimy do cholery!
-W porządku moja droga, bez nerwów. Zapraszam was do mojego gabinetu.
Skinąłem głową i objąłem Lily w pasie, żeby pomóc jej iść. Była już naprawdę wykończona. Choć sam nie byłem w lepszej formie. W końcu usiedliśmy naprzeciwko biurka lekarza i z niecierpliwością czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Czułem, jak strach zaczyna coraz bardziej pożerać mnie od środka.
-Jej stan jest bardzo zły - zaczął, patrząc prosto na mnie - na szczęście leki jeszcze działają i widoczna jest mała poprawa. Jednakże Elizabeth nie wyjdzie już do domu. Komórki raka się rozprzestrzeniły. Jej krew jest coraz bardziej zanieczyszczona, organizm przestaje sobie radzić, jest coraz słabsza i coraz mniej odporna. Póki co jest w śpiączce farmakologicznej, z której wybudzimy ją jutro rano. Jeżeli wyniki będą w miarę dobre, podamy jej chemioterapię. To jedyna szansa na to, by żyła jeszcze chwilę..
-To znaczy, ile? - spytałem twardo - Ile tym razem jej pan daje, doktorze?
-Nie mogę precyzyjnie podać ci daty jej śmierci, mój drogi..
-Ile? - przerwałem mu.
-Około 3 miesiące - odpowiedział z westchnięciem - przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Szansa na wyleczenie jest równa zeru. Musicie oswoić się z myślą, że..
-Niech pan nie kończy tego zdania - znów mu przerwałem.
Lily nie wytrzymała. Wstała i po prostu wybiegła z gabinetu. Skinąłem na lekarza i wyszedłem za nią. Nie chciałem, żeby była teraz sama. Liam i chłopaki musieli zostać, bo Paul miał do nich kilka spraw, ale ja nie mogłem czekać. A dopóki Liam się nie zjawił, ja musiałem się nią zaopiekować. Mimo wszystko, musiałem dać radę, chociaż w środku czułem całkowitą pustkę, żal i wielki smutek, który coraz bardziej mnie ogarniał. Znalazłem ją pod szpitalem. Siedziała na murku w zupełnej ciszy, a pojedyncze łzy spływały jej po policzkach. Widziałem, że chciała wyciągnąć coś z torebki, ale gdy tylko mnie zauważyła, od razu ją zamknęła. Przykuło to moją uwagę. Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z westchnieniem.
-Co tam chowasz? - spytałem po prostu.
-Nie, nic ważnego.. - jąkała się - naprawdę nic.
-Lily.. doskonale wiesz, że niczego przede mną nie ukryjesz. Albo powiesz prawdę, albo powiem Liamowi, żeby przeszukał ci torebkę.
-Co? Nie! Zwariowałeś? Nie ma takiej potrzeby..
-No więc? Co tam masz?
Dziewczyna westchnęła i otworzyła torebkę, wyciągając z niej paczkę Marlboro Gold. Popatrzyłem na nią w zupełnym szoku. Tego się nie spodziewałem.
-Ty.. ty palisz?! - spytałem z niedowierzaniem.
-To naprawdę takie dziwne? - zirytowała się - Muszę się jakoś uspokoić. Nie daję sobie już z tym wszystkim rady.
-I dlatego zatruwasz sobie płuca, tak? Lily, to niepoważne!
-I kto to mówi, co? Przecież sam palisz po kilka paczek! Nie mów mi, co jest dobre, a co nie, skoro sam tego nie wiesz, Zayn.
-Nie palę - powiedziałem twardo i stanowczo - nie zapaliłem ani jednego papierosa od dnia, w którym obiecałem to Lizzie. To jedyne co trzyma mnie w tym postanowieniu. To świństwo i tyle. Nie powinnaś w ogóle brać tego do ust.
-Daj wreszcie spokój, okey? - wkurzyła się - To nie jest twoja sprawa. Odpuść.
-Nie mam zamiaru, Lil. Jesteś moją przyjaciółką. Jesteś kuzynką i przyjaciółką mojej dziewczyny. Jesteś dziewczyną Liama. To jest moja pieprzona sprawa! Nie chcę, żebyś się truła i skończyła tak, jak Liz! Nie rozumiesz tego? Naprawdę? Palenie zabija! Wiesz co to rak płuc? Wiesz, do czego doprowadza? Nie patrz na mnie, jak na idiotę, do cholery! Martwię się o ciebie. Nie chcę stracić i ciebie, i jej...
-Zayn.. - jej ton złagodniał - nie stracisz mnie. Mogę ci to obiecać. Jeżeli to takie ważne, to przestanę. Po prostu.. nie daję sobie z tym rady, okey? Świadomość tego, że ona.. że za niedługo jej nie będzie.. to tak bardzo mnie dobija, że już nie mogę wytrzymać..
-Rozumiem cię.. to wszystko zabija mnie od środka. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym usłyszę słowa, że.. że to koniec.. że jej już nie ma.. dla mnie też nie jest to łatwe, wiesz? Nie radzę sobie.. ale uciekanie w nałogi niczego nie zmieni.. nie przywróci jej zdrowia..
-Nie gadajmy o tym - otarła łzy i podciągnęła nosem - teraz najważniejsze jest to, żeby się wybudziła. Chcę z nią po prostu porozmawiać. W tej chwili nie potrzebuję niczego więcej.
-Wracajmy do szpitala - powiedziałem i wstałem - równie dobrze możemy czekać tam.
Lily tylko kiwnęła głową i wspólnie wróciliśmy do budynku, który napawał mnie zgrozą i lękiem.
Minęło półtorej tygodnia. Codziennie byłem w szpitalu i siedziałem przy łóżku Lizzie. Na szczęście kilka dni temu wybudziła się ze śpiączki, ale jej stan wcale nie był lepszy. Wiedziałem, że zostało jej już mało czasu. Chemioterapia ją wykończyła. Włosy zaczęły wypadać. Chwilami, gdy na nią patrzyłem, miałem ochotę się rozpłakać i zacząć wrzeszczeć, dlaczego właśnie ona. Świadomość tego, że za niedługo już jej nie będzie, sprawiała, że sam miałem ochotę się zabić. Tego dnia kupiłem w kwiaciarni bukiet czerwonych róż i zaniosłem jej go. Miło było choć przez chwilę widzieć uśmiech na jej bladej twarzy. Podparła się na rękach i usiadła na łóżku, opierając się o poduszkę. Ja zająłem miejsce naprzeciwko i spojrzałem na nią czule.
-Mój czas się kończy - powiedziała ze smutnym uśmiechem - coraz bardziej to czuję.
-Nie mów tak - odpowiedziałem, czując w środku wielki ból - jeszcze żyjesz, jeszcze jest dobrze..
-Przestań, Zayn - westchnęła - nie uniknę tego. Nie mogę sobie wmawiać, że będzie dobrze, skoro wiem, że nie będzie. Choroba postępuje, widzę miny lekarzy i rodziców. Nie jestem głupia, wiem, co się dzieje.
-Nie, proszę cię, nie mów tak.. przestań..
-Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś jak mój anioł - mówiła delikatnie - ale za niedługo to ja będę twoim aniołem..
-Lizzie, przestań..
Byłem coraz bardziej zrozpaczony. Jej słowa działały na mnie jak porażenie piorunem. Zaczęły trząść mi się ręce. Nie chciałem pokazać jej swojej słabości. Nie chciałem, by widziała, że nie daję rady. Ale z dnia na dzień było to coraz trudniejsze. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Po chwili do sali niepewnym krokiem weszła Jessie. Jej widok mnie zdziwił i Lizzie chyba też. Przecież pałała do niej nienawiścią i obwiniała ją o śmierć Maxa. Więc o co jej chodziło? Miała dziwną i zagubioną minę, jakby nie była pewna tego, co robi.
-Jessie? - usłyszałem zdziwiony głos swojej dziewczyny - Co tu robisz?
-Możemy porozmawiać? W cztery oczy? - spytała, patrząc na mnie.
-Jeżeli myślisz, że zostawię cię z nią sam na sam, to grubo się mylisz - odpowiedziałem surowo.
-Zayn - odezwała się Liz delikatnie - mógłbyś przynieść mi butelkę wody?
-Ale..
-Proszę? - przerwała mi.
Popatrzyłem na nią pytająco, a ona tylko się uśmiechnęła. Pocałowałem ją delikatnie i posłusznie wyszedłem z sali. Usiałem na korytarzu i po raz nie wiem który zacząłem myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.
-Lily, co się dzieje? - spytałem drżącym głosem - Dlaczego ty płaczesz? O co tu chodzi?
-Ja.. nie wiem, Zayn.. zasłabła. Zabrało ją pogotowie. Odkąd tu przyjechałam, to tylko siedzę i czekam. Lekarze nie wychodzą z tej głupiej sali. Nikt nic nie mówi. Ta niewiedza mnie dobija. Boję się o nią.. przecież wiesz, że jej stan się pogarsza.. nie wiem, co robić...
-Spokojnie, na pewno zaraz czegoś się dowiemy - starałem się uspokoić zarówno ją, jak i siebie.
-Ona nie może umrzeć.. nie może..
Zacząłem głaskać ją po głowie, choć trzęsły mi się ręce. Jak miałem ją pocieszać, skoro sam myślałem dokładnie o tym samym? Lizzie była chora. Bardzo poważnie chora. I wiedziała, że za niedługo umrze. Wszyscy to wiedzieliśmy. Tylko.. czemu tak szybko? Nie mogła jeszcze odejść! Nie mogła odejść bez pożegnania! Nie mogła..
Razem z Lily usiedliśmy na niewygodnych, niebieskich krzesłach i czekaliśmy na jakieś informacje. Drzwi wciąż pozostawały zamknięte. Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Nie mogłem usiedzieć na miejscu w spokoju. Coś we mnie mówiło, że muszę coś zrobić. Pytanie tylko, co? Emocje rozsadzały mnie od środka.
-Lily, czy z nią rano było wszystko okey? Skarżyła się na coś? Pogorszyło się jej? - zacząłem wypytywać.
-Ja.. nie wiem.. - odpowiedziała roztrzęsiona - byłam u niej kilka razy. Za każdym razem spała, albo czytała książkę.. nie skarżyła się na nic.. mówiła, że jest okey.. nawet nie wiem, kiedy zeszła na dół..
-Po co zeszła?
-Żeby wziąć leki.. a po co innego miałaby schodzić? Miałam je jej przynieść.. i po to zeszłam.. i wtedy ją zobaczyłam, a ona upadła i.. Zayn, ja nie wiem, co robić.. boję się o nią..
Właśnie w tym momencie drzwi się otworzyły. W końcu z sali wyszedł lekarz. Wstaliśmy jak na komendę i w mgnieniu oka znaleźliśmy się przy nim.
-Co z nią? - spytałem od razu - Jak ona się czuje?
-Nie mam dla was dobrych wieści - powiedział poważnie - i dlaczego znowu nie ma tu jej rodziców?
-Mają bardzo ważne spotkanie, ale jestem pewna, że za chwilę tu będą - powiedziała Lily ocierając łzy - powie nam pan, co z nią? Przecież doskonale pan wie, że się martwimy do cholery!
-W porządku moja droga, bez nerwów. Zapraszam was do mojego gabinetu.
Skinąłem głową i objąłem Lily w pasie, żeby pomóc jej iść. Była już naprawdę wykończona. Choć sam nie byłem w lepszej formie. W końcu usiedliśmy naprzeciwko biurka lekarza i z niecierpliwością czekaliśmy na jakiekolwiek informacje. Czułem, jak strach zaczyna coraz bardziej pożerać mnie od środka.
-Jej stan jest bardzo zły - zaczął, patrząc prosto na mnie - na szczęście leki jeszcze działają i widoczna jest mała poprawa. Jednakże Elizabeth nie wyjdzie już do domu. Komórki raka się rozprzestrzeniły. Jej krew jest coraz bardziej zanieczyszczona, organizm przestaje sobie radzić, jest coraz słabsza i coraz mniej odporna. Póki co jest w śpiączce farmakologicznej, z której wybudzimy ją jutro rano. Jeżeli wyniki będą w miarę dobre, podamy jej chemioterapię. To jedyna szansa na to, by żyła jeszcze chwilę..
-To znaczy, ile? - spytałem twardo - Ile tym razem jej pan daje, doktorze?
-Nie mogę precyzyjnie podać ci daty jej śmierci, mój drogi..
-Ile? - przerwałem mu.
-Około 3 miesiące - odpowiedział z westchnięciem - przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Szansa na wyleczenie jest równa zeru. Musicie oswoić się z myślą, że..
-Niech pan nie kończy tego zdania - znów mu przerwałem.
Lily nie wytrzymała. Wstała i po prostu wybiegła z gabinetu. Skinąłem na lekarza i wyszedłem za nią. Nie chciałem, żeby była teraz sama. Liam i chłopaki musieli zostać, bo Paul miał do nich kilka spraw, ale ja nie mogłem czekać. A dopóki Liam się nie zjawił, ja musiałem się nią zaopiekować. Mimo wszystko, musiałem dać radę, chociaż w środku czułem całkowitą pustkę, żal i wielki smutek, który coraz bardziej mnie ogarniał. Znalazłem ją pod szpitalem. Siedziała na murku w zupełnej ciszy, a pojedyncze łzy spływały jej po policzkach. Widziałem, że chciała wyciągnąć coś z torebki, ale gdy tylko mnie zauważyła, od razu ją zamknęła. Przykuło to moją uwagę. Usiadłem obok niej i spojrzałem na nią z westchnieniem.
-Co tam chowasz? - spytałem po prostu.
-Nie, nic ważnego.. - jąkała się - naprawdę nic.
-Lily.. doskonale wiesz, że niczego przede mną nie ukryjesz. Albo powiesz prawdę, albo powiem Liamowi, żeby przeszukał ci torebkę.
-Co? Nie! Zwariowałeś? Nie ma takiej potrzeby..
-No więc? Co tam masz?
Dziewczyna westchnęła i otworzyła torebkę, wyciągając z niej paczkę Marlboro Gold. Popatrzyłem na nią w zupełnym szoku. Tego się nie spodziewałem.
-Ty.. ty palisz?! - spytałem z niedowierzaniem.
-To naprawdę takie dziwne? - zirytowała się - Muszę się jakoś uspokoić. Nie daję sobie już z tym wszystkim rady.
-I dlatego zatruwasz sobie płuca, tak? Lily, to niepoważne!
-I kto to mówi, co? Przecież sam palisz po kilka paczek! Nie mów mi, co jest dobre, a co nie, skoro sam tego nie wiesz, Zayn.
-Nie palę - powiedziałem twardo i stanowczo - nie zapaliłem ani jednego papierosa od dnia, w którym obiecałem to Lizzie. To jedyne co trzyma mnie w tym postanowieniu. To świństwo i tyle. Nie powinnaś w ogóle brać tego do ust.
-Daj wreszcie spokój, okey? - wkurzyła się - To nie jest twoja sprawa. Odpuść.
-Nie mam zamiaru, Lil. Jesteś moją przyjaciółką. Jesteś kuzynką i przyjaciółką mojej dziewczyny. Jesteś dziewczyną Liama. To jest moja pieprzona sprawa! Nie chcę, żebyś się truła i skończyła tak, jak Liz! Nie rozumiesz tego? Naprawdę? Palenie zabija! Wiesz co to rak płuc? Wiesz, do czego doprowadza? Nie patrz na mnie, jak na idiotę, do cholery! Martwię się o ciebie. Nie chcę stracić i ciebie, i jej...
-Zayn.. - jej ton złagodniał - nie stracisz mnie. Mogę ci to obiecać. Jeżeli to takie ważne, to przestanę. Po prostu.. nie daję sobie z tym rady, okey? Świadomość tego, że ona.. że za niedługo jej nie będzie.. to tak bardzo mnie dobija, że już nie mogę wytrzymać..
-Rozumiem cię.. to wszystko zabija mnie od środka. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym usłyszę słowa, że.. że to koniec.. że jej już nie ma.. dla mnie też nie jest to łatwe, wiesz? Nie radzę sobie.. ale uciekanie w nałogi niczego nie zmieni.. nie przywróci jej zdrowia..
-Nie gadajmy o tym - otarła łzy i podciągnęła nosem - teraz najważniejsze jest to, żeby się wybudziła. Chcę z nią po prostu porozmawiać. W tej chwili nie potrzebuję niczego więcej.
-Wracajmy do szpitala - powiedziałem i wstałem - równie dobrze możemy czekać tam.
Lily tylko kiwnęła głową i wspólnie wróciliśmy do budynku, który napawał mnie zgrozą i lękiem.
Minęło półtorej tygodnia. Codziennie byłem w szpitalu i siedziałem przy łóżku Lizzie. Na szczęście kilka dni temu wybudziła się ze śpiączki, ale jej stan wcale nie był lepszy. Wiedziałem, że zostało jej już mało czasu. Chemioterapia ją wykończyła. Włosy zaczęły wypadać. Chwilami, gdy na nią patrzyłem, miałem ochotę się rozpłakać i zacząć wrzeszczeć, dlaczego właśnie ona. Świadomość tego, że za niedługo już jej nie będzie, sprawiała, że sam miałem ochotę się zabić. Tego dnia kupiłem w kwiaciarni bukiet czerwonych róż i zaniosłem jej go. Miło było choć przez chwilę widzieć uśmiech na jej bladej twarzy. Podparła się na rękach i usiadła na łóżku, opierając się o poduszkę. Ja zająłem miejsce naprzeciwko i spojrzałem na nią czule.
-Mój czas się kończy - powiedziała ze smutnym uśmiechem - coraz bardziej to czuję.
-Nie mów tak - odpowiedziałem, czując w środku wielki ból - jeszcze żyjesz, jeszcze jest dobrze..
-Przestań, Zayn - westchnęła - nie uniknę tego. Nie mogę sobie wmawiać, że będzie dobrze, skoro wiem, że nie będzie. Choroba postępuje, widzę miny lekarzy i rodziców. Nie jestem głupia, wiem, co się dzieje.
-Nie, proszę cię, nie mów tak.. przestań..
-Kocham cię najbardziej na świecie. Jesteś jak mój anioł - mówiła delikatnie - ale za niedługo to ja będę twoim aniołem..
-Lizzie, przestań..
Byłem coraz bardziej zrozpaczony. Jej słowa działały na mnie jak porażenie piorunem. Zaczęły trząść mi się ręce. Nie chciałem pokazać jej swojej słabości. Nie chciałem, by widziała, że nie daję rady. Ale z dnia na dzień było to coraz trudniejsze. W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Oboje odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Po chwili do sali niepewnym krokiem weszła Jessie. Jej widok mnie zdziwił i Lizzie chyba też. Przecież pałała do niej nienawiścią i obwiniała ją o śmierć Maxa. Więc o co jej chodziło? Miała dziwną i zagubioną minę, jakby nie była pewna tego, co robi.
-Jessie? - usłyszałem zdziwiony głos swojej dziewczyny - Co tu robisz?
-Możemy porozmawiać? W cztery oczy? - spytała, patrząc na mnie.
-Jeżeli myślisz, że zostawię cię z nią sam na sam, to grubo się mylisz - odpowiedziałem surowo.
-Zayn - odezwała się Liz delikatnie - mógłbyś przynieść mi butelkę wody?
-Ale..
-Proszę? - przerwała mi.
Popatrzyłem na nią pytająco, a ona tylko się uśmiechnęła. Pocałowałem ją delikatnie i posłusznie wyszedłem z sali. Usiałem na korytarzu i po raz nie wiem który zacząłem myśleć o tym, co przyniesie przyszłość.
Elizabeth
Widok Jessie bardzo mnie zdziwił. Nie miałam z nią żadnego kontaktu od śmierci Maxa. Byłam pewna, że mnie nienawidzi. Więc co nagle robiła w mojej sali? Podeszła niepewnie do mojego łóżka i usiadła na krześle zaraz obok. Popatrzyłam na nią, nadal nie wiedząc, jaki cel miała jej wizyta.
-Przepraszam - powiedziała cicho - Liz, przepraszam cię za wszystko.. ja.. ja nie chciałam być takim potworem.. nie chciałam, żebyś mnie znienawidziła.. to wszystko było zupełnie inaczej, niż ci się wydaje.. nie wiesz wszystkiego.. przepraszam cię..
Widziałam, że po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, co zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Przyszła przeprosić? Jessie? Czy to w ogóle było możliwe?
-Nie rozumiem, o czym ty mówisz.. - powiedziałam w końcu.
-Przyszłam tu właśnie po to, żeby w końcu wszystko ci wytłumaczyć. O ile mi na to pozwolisz..
-Nie wyrzucę cię przecież.
-Chcę tylko, żebyś mi wybaczyła to, że nie byłam dobrą przyjaciółką.. że obwiniałam cię o śmierć Maxa.. że traktowałam cię jak śmiecia.. za to wszystko tak bardzo cię przepraszam.. nie chciałam cię stracić ani cię ranić. Wiem, że byłam okropna, ale.. wiem też, ile błędów popełniłam i w jakie rzeczy wierzyłam.. jaka byłam naiwna..
-Nie musisz mnie przepraszać - odpowiedziałam spokojnie - wybaczyłam ci już dawno. Życie nie daje nam tego, czego chcemy tylko to, co dla nas ma. Ostatnio zrozumiałam wiele rzeczy.
-Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. I przez to możesz zmienić zdanie i po prostu mnie stąd wyrzucić.. możesz mnie na nowo znienawidzić, ale muszę w końcu ci to powiedzieć.. musisz w końcu poznać prawdę..
-Okey.. o co chodzi? - odpowiedziałam niepewnie.
-Max był dupkiem. Jednym słowem dupkiem. I to takim, jakiego świat jeszcze nie widział. On.. on wcale cię nie kochał, Liz. Oprócz ciebie kręcił i sypiał z kilkunastoma innymi dziewczynami.. był z tobą tylko dlatego, że chciał seksu, a ty nigdy mu nie odmawiałaś i, jak mówił, byłaś w tym dobra. On był świrem i napaleńcem. Wiem to, bo.. bo sama się o tym przekonałam. Zaczął ze mną kręcić.. zaczął mnie podrywać, uwodzić, a ja.. ja naiwna mu na to pozwoliłam. Przespałam się z nim kilka razy.. zaczął mi obiecywać, że z tobą zerwie i że będziemy razem.. zaczął mówić, że się we mnie zakochał, a potem.. potem, jak ty z nim skończyłaś, wpadł w szał. Naprawdę, kompletnie mu odbiło. Nie panował nad sobą. Nie chciał ci na to pozwolić, bo traktował cię jak swoją własność. Jak przedmiot, którego nie można mu zabrać. Ja już wtedy przestałam się liczyć, rozumiesz? Byłam zerem. Dlatego przychodziłam do ciebie i mówiłam, że musisz do niego wrócić.. że musisz dać mu szanse.. głupia myślałam, że jak do niego wrócisz, to z powrotem będzie sobą i.. i znowu będzie chciał być ze mną.. zakochałam się w nim jak idiotka. Robiłam dla niego wszystko. Załatwiałam mu narkotyki, wstępy na imprezy, zapoznawałam z dilerami.. robiłam wszystko, co chciał. Ten gwałt.. on mówił, że tak musiało być.. że brakowało mu dotyku twojego ciała.. że brakowało mu twojego zapachu.. dopiero wtedy zrozumiałam, że był świrem. Dopiero wtedy zaczął mnie obrzydzać.. nie wyszłabym z tego, gdyby nie Eric.. ja naprawdę się w nim zakochałam.. jego śmierć i tak była dla mnie ciosem.. dlatego zaczęłam o wszystko cię obwiniać.. dlatego cię znienawidziłam i chciałam cię zniszczyć, ale.. ale nie mogłam tak dłużej. Bo zrozumiałam, że nie byłaś niczemu winna. To była jego wina. To on był świrem i dupkiem. I dlatego się zabił. Zostawił list, bo chciał zwalić wszystko na ciebie. Przepraszam cię za to.. byłam głupia, wiem.. nie powinnam tak robić.. możesz mnie nienawidzić, ale.. musiałam w końcu wszystko ci powiedzieć..
Zamilkła i po prostu się rozpłakała, czekając na moją reakcję. Jeszcze kilka miesięcy temu byłabym w stanie nawet ją zabić. Byłabym w stanie wyrzucić ją ze swojego życia i znienawidzić, jak nikogo innego. Ale teraz? To nie miało już znaczenia. Został mi miesiąc życia. Nie chciałam z nikim się kłócić. Jess była moją najlepszą przyjaciółką. Miała odwagę mi to wszystko powiedzieć. Nie byłam zła. Dzięki Zaynowi naprawdę się zmieniłam. Byłam kimś zupełnie innym.
-W porządku - odpowiedziałam spokojnie - to nie ma już znaczenia. To przeszłość. Nie wracajmy do tego..
-N..na..naprawdę? - jąkała się zdziwiona - Ty.. tak po prostu mi wybaczasz? Nie jesteś wściekła?
-Nie. Jesteśmy przyjaciółkami, pamiętasz? Przeszłość nie ma znaczenia..
-Boże, Lizzie! Jesteś niesamowita! Tęskniłam za tobą mała..
-Ja za tobą też..
Uśmiechnęłam się do niej, a ona po prostu mnie przytuliła. Tak jak kiedyś. Obie zaczęłyśmy ryczeć jak głupie. Wybaczyć - to było wspaniałe uczucie. Fajnie było w końcu załatwić wszystkie swoje sprawy. Teraz mogłam już odejść. Choć.. nadal nie byłam na to gotowa...
__________________________________
Nie, nie zapomniałam o tym blogu.
Nie, nie zostawiłam was.
Po prostu zaczęła się szkoła i mam mniej czasu na pisanie, ale rozdział miałam dodać i dodałam.
Został jeszcze dwudziesty i epilog.
Oba pojawią się jak tylko je napiszę. Nie zawieszę tego bloga, nie usunę go ani nic.
Po prostu proszę Was o cierpliwość, bo rozdział 20 i epilog muszą być naprawdę dobrze przemyślane.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ!
<3
takii smuutnyy noo :(
OdpowiedzUsuńlove, love, love < 333333333333333
next ; ****
OMG Jessie przeprosiła o.O
OdpowiedzUsuńJa tak czytam, czytam, a tu takie "what?"
Że niby ona? Ale to raczej dobrze..
Jejku.. szkoda, że Lizzie niedługo już umrze..
Nie chcę wiedzieć, w jakim stanie wtedy będzie Zayn. Ale on zachowuje się prawidłowo. Pomaga, widać że kocha. I taki powinien być facet!
A Max.. był kompletnym idiotą. Spał z innymi? Boże, co za psychol. Fajnie, że wróciłaś, byłam ciekawa jak to będzie w tym szpitalu z perspektywy Zayn'a. Nie wiem czy pogodzę się z tą wiadomością, że Lizzie w najbliższym czasie, umrze. To takie.. dziwne. Ale nie ważne..
czekam na następny :)
Pozdrawiam ♥
KOcham Cię!!!!! to jest booskie!!!! <3
OdpowiedzUsuńpiękne <3 popłakałam się :')
OdpowiedzUsuńsuper :* nie mogę się doczekać zakączenia
OdpowiedzUsuńPoryczałam się ! To było piękne .
OdpowiedzUsuńZayn i reszta tak cholernie się o nią martwi .
Cieszę się że się pogodziła Jesse
cudowny.. prawie sie poplakalam..
OdpowiedzUsuńszkoda, ze juz za chwile koniec tego opowiadania..no ale coz, nic nie trwa wiecznie..
czekam na nastepne. ily xx
~smile!:)
ja nie mogę ... ryczę ..
OdpowiedzUsuńdo podkładu ---> https://www.youtube.com/watch?v=7APWPjcnFEM
brakuje mi słów ... przepiękny, nieziemsko wzruszający, ...
Czekam na kolejny .. ♥
nie wiem czy wiesz, ale dzięki temu że dałaś mi tego linka, pomogłaś mi napisać wypracowanie na polski, na którym siedziałam od dwóch godzin :D
UsuńDZIĘKUJĘ <3 !!!
Rozdział 20 z dedykacją dla ciebie ; ) ; *
Kurde! Świetny rozdział. Smutny... Dopiero oglądałam szkołę uczuć, a tu taki rozdział... Jezu... Dziewczyno wykończysz mnie ... Znowu muszę iść po chusteczki! Ale Liz będzie żyć, prawda?!
OdpowiedzUsuńTa cała historia jest znacznie inna od reszty twoich blogów. Krótka, ale treściwa. Pokazuje że warto być dobrym człowiekiem, dziękuję.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo dobry, przyznam szczerze że łezka w oku się zakręciła, a to tylko dzięki tobie. Uiesz rozruszać emocje w człowieku!
Do następnego, @_JD23 xx
JAk ona umrze to ja tego nie przeżyje ! już mi łezka poleciała pod koniec...
OdpowiedzUsuńAnia xx
boże to takie straszne, płakałam przez cały rozdział... niesamowicie piszesz czekam na 20 ;)/Add
OdpowiedzUsuńTo jest genialne.
OdpowiedzUsuńSzkoda mi jej. Ma świetnego chłopaka i przyjaciół a choroba ją niszczy.
Zayn cieri razem z nią
@JustinePayne81
Boże. Jak Ty niesamowicie piszesz! *-* Kurde no już łzy w oczach miałam. Rozdział jest BOSKI! Też bym chciała pisać tak jak Ty. AMAZING. ^.^ Dziewczyno kocham Cię! Czekam na next'a. ;*
OdpowiedzUsuńKurde , niech ona nie umieta bo ja sie poryczee jak nwm pliss; 8
OdpowiedzUsuńboze ;_____; Mam nadzieje ze Liz wyzdrowieje <3333 A tak ogolnie to genialny bloog ;D
OdpowiedzUsuńzazdroszczę talentu! boże jaki ten rozdział jest wzruszający. Już nie mogę doczekać się 20 <3
OdpowiedzUsuńJejuu :'( ja tu ryczee :((( a jak sie skonczy ten jejuu jak nie wytrzymam :'(
OdpowiedzUsuń