-Czego chcesz? - warknęłam.
-Max pyta co z tobą - powiedziała, wzruszając ramionami.
-Max? Nie znam nikogo takiego - syknęłam.
-Nie wygłupiaj się - zirytowała się - co się z tobą w ogóle dzieje? Tak zupełnie nagle nas zostawiłaś i poszłaś do tego pedałka, co śpiewa jakiś tandetny pop.
-Uważaj na słowa - wściekłam się i wstałam -ten pedałek jest wart więcej niż cała wasza trójka razem wzięta! I wiesz co? Powiedz Maxowi, żeby nie uważał się za tego najlepszego, bo po moich zeznaniach trafi za kratki na długie lata.
-Dobrze wiesz, że nie pójdziesz na policję - zakpiła - jesteś na to zbyt słaba i doskonale wiesz, że nie będziesz miała tu życia. Twoja natura wciąż w tobie siedzi, Lizzie. Po prostu ją zagłuszasz.
-To właśnie jest moja natura. Zmieniłam się przez was, a teraz po prostu wracam do dawnej siebie. I szczerze to gówno ci do tego. I tobie, i tym dwóm skurwielom, którzy myśleli, że mogą ze mną zadrzeć. Powiem ci jeszcze coś. To ja mam sławnych na cały świat rodziców z wielkimi znajomościami, więc kumple Maxa mogą mi co najwyżej podskoczyć. Mogę pstryknąć palcem i dostaję całodobową ochronę. Ty naprawdę myślisz, że się przestraszę? Nie tym razem. Nie pozwolę się traktować jak dziwkę.
-Do tej pory ci to nie przeszkadzało - warknęła.
Doskonale wiedziałam, że jest wściekła. Zastanawiała mnie tylko jedna rzecz. Spojrzałam jej prosto w oczy z cynicznym uśmieszkiem i skrzyżowałam ramiona na piersi.
-Powiedz mi jedną rzecz, Jess - zaczęłam głosem ociekającym jadem - kiedy przestaniesz być dziewczynką na posyłki? Skoro Max albo Eric czegoś ode mnie chcą, to dlaczego sami się nie pofatygują tylko wysyłają ciebie? Traktują cię jak gówno a ty im na to pozwalasz.
-Zamknij się - syknęła - nie jestem na niczyje posyłki! To moje życie i robię z nim co chcę. Ty umrzesz za niedługo, a ja zostanę. I co ci z tego, że teraz jesteś z tym całym Malikiem, co? I tak go zostawisz, bo nie masz innego wyboru. Ja mogę żyć jeszcze kilkadziesiąt lat, a ty? Pomyśl Lizzie, jaką ty właściwie masz wartość? Kim ty w ogóle jesteś, co? Powiedziałaś mu, że masz raka czy masz nadzieję, że się nie zorientuje?
Jej słowa poraziły mnie po całym ciele. Moje dłonie zacisnęły się w pięści, a w oczach pojawiły się łzy. Byłam wściekła i upokorzona. Miałam ochotę po prostu jej przywalić, żeby raz na zawsze się zamknęła, ale nie mogłam tak. Nie mogłam znów być tą Lizzie. Popatrzyłam na nią wściekle i warknęłam pod nosem.
-Wiesz co ci powiem, Jessie? Może i za niedługo umrę, ale ja doświadczyłam, czym jest miłość. Ta prawdziwa a nie udawana czy sztuczna. Mam pewność, że Zayn mnie kocha. Czuję się wartościowa. Ty nigdy tego nie przeżyłaś. Latasz za Erickiem jak mysz za serem, a on i tak ma cię daleko w dupie. Dla niego liczy się tylko seks, a ty głupia masz nadzieję, że mu zależy. Zastanów się, która z nas ma gorzej.
-Czekaj, niech pomyślę.. - odpowiedziała równie wściekła - wciąż ty. Nadal ty jesteś na przegranej pozycji. A wiesz dlaczego? Bo nic nie możesz zrobić. Jesteś słaba.
-Naprawdę chcesz się o tym przekonać? - syknęłam - Czy naprawdę cała wasza trójka chce się przekonać, jaka jestem słaba?
-I co nam niby zrobisz? To żałosne! Masz ostatnią szansę, Liz. Albo zrywasz z Zaynem i wracasz do nas, albo.. żyj nadal w ten gówniany sposób.
-Wolę moje życie w tej chwili - prychnęłam - jest o wiele lepsze.
-Jak chcesz. Ale możesz tego żałować.
-W twoich snach.
Ostatni raz posłałyśmy sobie wściekłe spojrzenia i Jessie po prostu odeszła. Nie mogłam pojąć tego, że do niedawna była moją najlepszą przyjaciółką, dla której byłam gotowa zrobić absolutnie wszystko. Ten świat przerażał mnie coraz bardziej. Straciłam ochotę na opalanie, więc po prostu wróciłam do domu. Akurat w tym momencie mama odkładała słuchawkę i przywołała mnie ruchem ręki. Podeszłam do niej niepewnie i starałam się uspokoić bo kłótni z Jess.
-Coś nie tak? - spytałam od niechcenia.
-Dzwonił lekarz - powiedziała poważnie - twoje ostatnie wyniki badań nie są dobre. Elizabeth, czy ty na pewno pilnujesz przyjmowanie leków w odpowiednich godzinach?
-No.. - zawahałam się - zapominałam kilka razy, ale..
-Na litość Boską! - przerwała mi - Czy ty masz dobrze w głowie? Przecież doskonale wiesz, że to najważniejsza rzecz! Jak możesz być taka bezmyślna?
-Przepraszam no.. po prostu ostatnio przestałam o tym myśleć, bo..
-Bo w głowie masz tylko tego chłopaka - skończyła za mnie i skrzyżowała ramiona na piersi - dziecko proszę cię, zastanów się, co robisz! Jak nie będziesz się leczyć, to.. to sama dobrze wiesz, co będzie. To nie są żarty, Lizzie. Białaczka to poważna choroba! Powiedziałaś mu?
-Nie.. - odpowiedziałam cicho i schyliłam głowę - nie potrafię..
-Dobrze wiesz, że to nie fair w stosunku do niego. Skoro już jesteście razem, to ma całkowite prawo wiedzieć o takich rzeczach. Lizzie, to nie jest jakaś gra czy zabawa. To jest życie. Nie możesz go oszukiwać..
-Wiem mamo! Ale.. boję się, rozumiesz? Boję się, że go stracę..
-Kochanie.. - powiedziała już spokojniej - jeżeli naprawdę cie kocha, to cię nie zostawi. Nie stracisz go.
Patrzyłam na nią w osłupieniu. Byłam całkowicie zdziwiona jej słowami. Chciałam się uszczypnąć, żeby się upewnić, że to na pewno nie jest sen.
-Coś nie tak? - spytała zbita z tropu.
-Ty.. powiedziałaś do mnie "kochanie".. - wydukałam - po raz pierwszy z twoich ust słyszę takie coś..
-Och.. no bo jesteś moim kochaniem. Przepraszam, że wcześniej nie byłam dobrą matką, ale.. zmieniłaś się i już w ogóle się ze mną nie liczyłaś. Nie wiedziałam, jak mam do ciebie dotrzeć. Uwierz, że wcale nie było mi łatwo. Ale ciesze się, że teraz nasze stosunki się poprawiły.
-Ja też się cieszę - uśmiechnęłam się lekko.
I wtedy stała się kolejna niespodziewana rzecz. Mama przybliżyła się i mnie przytuliła. Nie protestowałam. Wtuliłam się w nią i zamknęłam oczy. Nie sądziłam, że dożyję takiej chwili, ale muszę przyznać, że była wyjątkowa. W końcu się od niej odkleiłam. Przekazała mi informację, że następnego dnia mam zjawić się w szpitalu na kolejne badania. Pokiwałam tylko głową i poszłam do kuchni, żeby zażyć leki. Później po prostu zamknęłam się w pokoju i padłam na łóżko. Zaczęłam myśleć o słowach mamy i Jess. Obie miały rację. Zayn musiał się dowiedzieć o mojej chorobie. Nie mogłam wiecznie go oszukiwać i zwodzić. Nie mógł myśleć, że wszystko jest jak najbardziej w porządku, bo wcale nie było. Moje życie było jednak bardziej skomplikowane niż myślałam. On musiał się dowiedzieć. Nie mogłam być taka lekkomyślna i samolubna. Doskonale wiedziałam, że nie będzie to łatwa rozmowa i zdawałam sobie sprawę z tego, że mogę go stracić, ale nie mogłam tak dłużej. Wolałam, żeby dowiedział się ode mnie, a nie od kogoś innego. Musiałam w końcu to załatwić.
Następnego dnia razem z Lily pojechałam do szpitala. Uparła się, że chce jechać ze mną, a ja nie protestowałam. Wolałam mieć przy sobie drugą osobę, tak na wszelki wypadek. Zaparkowałyśmy na parkingu i weszłyśmy do środka. Recepcjonistka bez żadnych pytań skierowała mnie do odpowiedniego gabinetu, a Lily usiadła na poczekalni i włożyła słuchawki w uszy. Badania nie trwały długo. Musiałam się przyznać, że zaniedbywałam branie leków, za co dostałam mini ochrzan, ale ogólnie było w porządku. Po godzinie byłam już wolna. Razem z Lily pojechałyśmy do galerii handlowej, żeby połazić po sklepach i kupić jakieś nowe rzeczy. Przez cały czas myślałam o Zaynie. Był wspaniałym człowiekiem i potrafił poprawić mi humor jak nikt inny. Zawsze gdy budziłam się rano, na telefonie miałam sms'a o treści: "Dzień dobry! Miłego dnia. Kocham cię. Z xx" . Już wtedy uśmiech pojawiał mi się na twarzy. Czekałam z niecierpliwością na każde nasze spotkanie. Nie sądziłam, że aż tak mogę się zmienić. Jednak tego dnia wcale tak nie czekałam. Miałam przekazać mu najważniejszą informację dotyczącą mojego życia. A to wcale nie było łatwe. Lily obiecała, że będzie trzymać kciuki i byłam jej za to wdzięczna, ale bałam się. Cholernie bałam się jego reakcji. Wróciłyśmy do domu i odstawiłyśmy zakupy. Wiedziałam, że Zayna zastanę na pewno. O tej godzinie mieli akurat przerwę. Szybkim krokiem dotarłam pod ich dom. Zaczęłam cała się trząść. Nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Uniosłam rękę i nacisnęłam dzwonek. Drzwi otworzył mi Harry. Wywróciłam tylko oczami a on posłał mi cyniczny uśmieszek.
-Witam w naszych skromnych progach - powiedział z głupawym uśmieszkiem - była pani umówiona?
-Daj spokój Harry - powiedziałam lekko zdenerwowana - nie mam humoru na głupie odzywki. Jest Zayn?
-Jest u siebie - powiedział spokojniej - zawołać go?
-Tak, jakbyś mógł.
Harry zostawił otwarte drzwi i słyszałam, jak woła mojego chłopaka. Po chwili usłyszałam, jak ktoś zbiega po schodach i moim oczom ukazał się Zayn. Jak zwykle wyglądał idealnie. Uśmiechnął się na mój widok i pocałował w policzek.
-Dlaczego nie zadzwoniłaś, że się do nas wybierasz? - spytał - Mógłbym po ciebie wyjść.
-Możemy porozmawiać? - zapytałam, ignorując jego wypowiedź.
Popatrzył na mnie nieco zaskoczony, bo widział, w jakim jestem stanie. Zamknął drzwi do domu i wziął mnie za rękę. Poszliśmy oczywiście do parku. Dziwnym trafem to właśnie tam zawsze odbywały się poważne rozmowy. Przez całą drogę zbierałam się w sobie, żeby mu powiedzieć, ale nie potrafiłam. W końcu się zatrzymałam. Nie mogłam tak dłużej. Nie mogłam dłużej tego ukrywać. Puściłam jego rękę i splotłam swoje palce. Zayn spojrzał na mnie zdziwiony i zatroskany.
-Co się dzieje? - spytał i przyjrzał mi się dokładnie.
-Muszę ci coś powiedzieć.. - zaczęłam cicho.
-Więc słucham.
-Ja.. jestem.. chora - wydukałam i poczułam łzy w oczach.
-Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? Mogliśmy zostać w domu! Nie ciągnąłbym cię do parku i..
-Nie! - przerwałam mu - Ty nic nie rozumiesz, Zayn..
-Czego nie rozumiem? - był zbity z tropu.
-Ja.. no bo..
-Lizzie, do czego zmierzasz?
-To nie jest jakieś cholerne przeziębienie czy angina. Ta choroba jest.. nieuleczalna..
-O czym ty mówisz do cholery? - w jego oczach pojawił się strach.
-Mam raka - powiedziałam w końcu - dokładnie to raka krwi, Zayn. Ja umieram..
W tym momencie patrzył na mnie z przerażeniem. Otworzył usta ze zdziwienia i nie był w stanie nic powiedzieć. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Wiedziałam, że tak to się skończy.
-To nie są żadne żarty - kontynuowałam z trudem - Zostało mi maksymalnie dwa lata życia, jak nie krócej. Mam złe wyniki badań. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam.
-Ale.. jak.. przecież.. - zaczął się jąkać.
-Daj spokój. Zrozumiem, jak mnie zostawisz. Jestem tylko problemem i dobrze o tym wiem. Przepraszam cię.. nie musimy się już widywać. Wiem, że to dla ciebie za dużo. Po prostu dajmy spokój..
-O czym ty..
-Nie! - przerwałam mu - Daj spokój, Zayn. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Po prostu zapomnij.
Po tych słowach rozkleiłam się na dobre. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie mogłam być blisko niego. Odwróciłam się i ile sił w nogach, pobiegłam do domu. Słyszałam, jak wołał moje imię, ale się nie zatrzymałam. Chciałam uciec od samej siebie. Straciłam go. Wiedziałam to doskonale. Wpadłam do swojego pokoju i przekręciłam klucz. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Usiadłam na środku po turecku i po prostu płakałam. Życie było bez sensu. Nie zostało mi już nic. Została tylko i wyłącznie śmierć..
Zayn
Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem. Jej słowa odbijały się echem w mojej głowie.
Mam raka... Mam raka... Mam raka... Mam raka...
Myślałem, że zaraz nie wytrzymam. To były najgorsze słowa, jakie w życiu usłyszałem. Nie umiałem nawet wypowiedzieć jednego, prostego zdania. W mojej głowie panował chaos. W tym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogę ją stracić. Już wiedziałem o co chodziło jej rodzicom. Myślałbym o wszystkim, ale na pewno nie o tym! Rak krwi? Jak to było możliwe? Jak mogłem nie zauważyć, że coś jest nie tak? Jak mogłem być tak bezmyślny? Jedno było pewne: nie mogłem jej zostawić. Kiedy uciekła, chciałem pobiec za nią, ale nie mogłem. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Usiadłem na pobliskiej ławce i schowałem twarz w dłoniach. Szybko nałożyłem na oczy okulary przeciwsłoneczne, bo łzy powoli gromadziły mi się w oczach. Nie umiałem ich powstrzymać. Ból zalał całe moje ciało. Kochałem ją jak nikogo innego. Nie mogłem tak po prostu jej stracić. Nie tym razem. Nie mogłem tak siedzieć. Wstałem z ławki i poszedłem do domu. A raczej wpadłem do niego jak burza. Na moje nieszczęście wszyscy siedzieli w salonie. Zdjąłem okulary, żeb przetrzeć łzy, ale ręce mi się trzęsły i nie byłem w stanie. Chłopaki w mig się pokapowali, że coś jest nie tak. Wstali i podeszli do mnie. Wtedy już po prostu płakałem jak małe dziecko. Powtarzali moje imię, dopytywali się co się stało, a ja nie byłem w stanie nic powiedzieć.
-Lizzie.. - wydukałem w końcu - stracę ją..
-O czym ty mówisz? - spytał Niall.
-Zayn, co z tobą? - włączył się Liam - Co za głupoty opowiadasz?
-Wy nie rozumiecie! - krzyknąłem.
-Czego znowu? - spytał Harry - Człowieku weź się ogarnij!
-Ona.. jest chora.. ma.. ona ma białaczkę..
W jednej chwili wszyscy zamilkli. Patrzyli na mnie w osłupieniu, nie wierząc w słowa, które właśnie wypowiedziałem. Nic nie powiedzieli. Najpierw zareagował Liam. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Zwariowałem. Wtuliłem się w niego mocno i płakałem jak dziecko. Zawsze wmawiałem sobie, że muszę być silny, ale w tej chwili o nic nie dbałem.
Mam raka...
Jej głos znów odezwał się w mojej głowie. Nie wytrzymywałem ze świadomością, że mogę ją stracić. To nie mogła być prawda! To musiał być jakiś koszmar, który za niedługo się skończy. Ale nie, to była rzeczywistość. Lizzie miała raka i umierała z każdym dniem, a ja zupełnie nic nie mogłem na to poradzić. Czułem się beznadziejnie i nie potrafiłem się opanować. Nie mogła mnie zostawić. Nie mogła.. prawda?
___________________________________
Okey, no to mamy 12. Wybaczcie, że tak późno, ale cały dzień nie było mnie w domu i nie miałam jak dodać, a dochodzą sprawy rodzinne i w ogóle.. yhh..
Taki trochę smutny, ale jest ;p
CZYTASZ = KOMENTUJESZ <3
30 komentarzy - rozdział 13 :)
Wiem, że was na to stać Perełki :*
Do napisania za niedługoo!
A się jeszcze pochwalę. Z egzaminów gimnazjalnych mam ogółem.. 69%!
Harry czuwa :D